Z dedykacją dla wszystkich, którzy kochają Mystrade'a ;)
Za kilka dni zaczyna mi się zasłużona przerwa, więc myślę, że trochę nadgonię... postaram się.
Btw, zostałam znów nominowana do Liebstera, wszystko w zakładce!
Za kilka dni zaczyna mi się zasłużona przerwa, więc myślę, że trochę nadgonię... postaram się.
Btw, zostałam znów nominowana do Liebstera, wszystko w zakładce!
Przygoda nr 5: Otruty gołąbek
W piątek wieczorem, kiedy John wchodził do łóżka, przypinka do niego przemówiła. Był szczęśliwy, że jego współlokatorzy już spali.
- John, eliksir, który zacząłeś robić we wtorek jest gotowy. Spotkajmy się w Pokoju Życzeń?
John podniósł przypinkę i wymamrotał „afforto”, zanim wyszeptał:
- Jasne, daj mi tylko dziesięć minut, żeby się ubrać.
Był coraz mnie nerwowy przy opuszczaniu pokoju. Nigdy nawet nie był bliski bycia przyłapanym. Ale też w momencie, kiedy poczułby się pewien, prawdopodobnie spotkałby panią Norris, więc wciąż musiał mieć się na baczności.
Ale, jak zawsze kiedy szedł do Pokoju Życzeń, nie spotkał nikogo. Sherlock był już w środku, spoglądając na różowo-fioletowy eliksir, który przy świetle połyskiwał złotawo.
- To wygląda idealnie, John. Dobra robota.
John uśmiechnął się leciutko, słysząc pochwałę Sherlocka, rzecz dosyć niecodzienną. – Więc powiesz mi, co z tym robię, jak już go uwarzyłem? – spytał.
- Dlatego cię tu zawołałem. Właściwie planuję go dać mojemu bratu.
Johnowi opadła szczęka. – Chcesz, żebym podał to Mycroftowi?
- Tak. Pomiędzy nim i Lestradem wisi to napięcie, nierozwiązane uczucia, i myślę, że to właśnie tego potrzebują, żeby uczynić sprawy oficjalnymi.
Gapiąc się na Sherlocka, John zaczął się śmiać na samą myśl.
- To będzie niesamowite – stwierdził.
- Fakt. Ale musisz wymyślić sposób na przeszmuglowanie tego do jego organizmu bez jego wiedzy. I nie zapominaj, że to nie tylko wbrew regułom, podawanie komuś eliksiru bez pozwolenia, ale też Mycroft prawdopodobnie zrobi straszne rzeczy, jeśli dowie się, że to ty.
- Em… dzięki, że mi to mówisz? – powiedział sucho John.
- Tylko utrzymuję nerwowy nastrój. W tym wszystkim chodzi o przełamywanie strachu. Tym jest odwaga. Strach przed czymś nie jest problemem, chodzi o odepchnięcie strachu i robienie czegoś tak czy siak.
- Ale odwaga jest raczej potrzebna do szlachetnych rzeczy…?
- Jasne – powiedział Sherlock. – Ale jeśli możesz robić takie niepotrzebne rzeczy, osoba taka jak ty, z silnym poczuciem moralności, byłaby tym bardziej w stanie zrobić to dla innej osoby. To nie pytanie, czy jesteś typem, który pomaga innym, bo to już wiemy. To jedna z tych rzeczy, która jest w tobie puchonowata. Chodzi o twój tupet. Dlatego moralność jest generalnie odsunięta od tych prób.
John musiał przyznać, że było w tym trochę logiki. Wciąż nie był przekonany, czy cokolwiek z tego czyniło go Gryfonem, ale w tym momencie, szczerze? Nawet mu się podobało pakowanie się w kłopoty. Nie miał nic przeciwko próbom Sherlocka. Nie całkowicie, w każdym razie.
- Więc zastanów się nad sposobem podania tego Mycroftowi – rzekł Sherlock. – Do jutra rana – dodał, wychodząc z pokoju.
- Jutra rana? – spytał John, ale Sherlock już zniknął.
Cholera. I tyle ze snu dzisiejszej nocy.
***
W sobotni poranek John był gotów przeprowadzić swój plan. Nie był pewien czy zadziała, ale nie wiedział, co innego mógłby zrobić.
Bo plan Johna zakładał pójście na śniadanie, wysmarowanie pucharu naprzeciwko Naparem Oczarowania, a potem rozpoczęcie z kimś rozmowy o Mycrofcie. John zauważył, że ilekroć ktoś rozmawiał o którymkolwiek z Holmesów, a zwłaszcza o Mycrofcie, ten natychmiast się zjawiał. Jeśli Mycroft przyjdzie bez zaproszenia, jak mógłby pomyśleć, że John miał czas na zaplanowanie podania mu eliksiru? I pozostawał prosty fakt, że tak Sherlocka, jak i Mycrofta, można było z łatwością wykołować: obaj nie doceniali inteligencji innych ludzi. Mycroft nigdy by nie pomyślał, że John jest wystarczająco sprytny, by go otruć.
Ale istniała też możliwość, że Mycroft podejdzie, przyjmie do wiadomości, że John o nim mówi, i odejdzie bez wypicia czegokolwiek. John na to też miał sposób. Po prostu musiał pogadać o czymś, czym Mycroft się interesuje. Wtedy zostanie i naleje sobie coś do picia, prawda? Taką miał nadzieję…
John musiał przyznać, że uwielbiał pomysł Sherlocka. Krukon mógł mu kazać podać nudniejszy eliksir komu innemu, ale to będzie przezabawne. Uważał tak zwłaszcza po przeczytaniu małego druczku pod głównym opisem wywaru, który głosił, że „efekty uboczne obejmują impulsywne, kapryśne lub niecharakterystyczne zachowanie, a w rzadkich przypadkach napady tańczenia, śpiewania i chichotania. W zależności od siły woli danej osoby i intensywności uczuć, które są uwydatniane, wywar może działać od dziesięciu minut do kilku godzin. Do pełnego działania wystarczy minimalna ilość, a wzięcie większej nie ma wpływu na długość czy intensywność efektu. Działanie powinno nastąpić w ciągu pięciu minut.”
Impulsywne, kapryśne i niecharakterystyczne zachowanie u Mycrofta musiało być przezabawne. Wyrecytuje sonet? Wykona rytualny taniec godowy? A wyraz twarzy Grega też będzie bezcenny. John czuł, jakby to była częściowa zemsta za męczenie go jego własnymi uczuciami do Sherlocka.
Rzekomymi uczuciami, oczywiście.
Tyle że teraz nawet on wiedział, że sam sobie zaprzecza.
Odsunął od siebie tę myśl, wchodząc do Wielkiej Sali punkt siódma. W soboty bardzo mało osób budziło się tak wcześnie, więc John miał nadzieję, że sala będzie prawie pusta, i miał rację. Problemem było to, iż jedną z tych niewielu rannych ptaszków była McGonagall, a ona miała sokoli wzrok. Będzie musiał być bardzo ostrożny.
Czekał aż czymś się zajmie, ale dziesięć minut później wciąż czujnie się rozglądała.
Więc wpadł na pomysł. Koło niej siedział Hagrid, który zawsze był niezdarny. John machnął różdżką w stronę jego lewej dłoni, w której trzymał puchar.
I tak jak tego chciał, zawartość chlusnęła na McGonagall.
- Och, Minerwo, przepraszam! Nie chciołżem tego zrobić!
Kiedy ona się wycierała, John złapał puchar z naprzeciwka i nakapał do niego eliksiru. Miał nadzieję, że Mycroft nie będzie zaglądał przed nalaniem czegokolwiek.
Potem wyjął pracę domową i zaczął odrabiać lekcje, bo przez pewien czas pewnie nikt się nie pojawi.
Skończył obronę przed czarną magią i zaczynał esej z numerologii, kiedy ktoś usiadł koło niego.
- Dobry – przywitał się Greg, a John nie mógł powstrzymać diabelskiego uśmiechu, bo to było idealne. Jeśli Greg będzie tutaj, kiedy Mycroft wypije eliksir…
Na szczęście zrobił minę do pergaminu, więc był w stanie spojrzeć w górę z normalnym uśmiechem z rodzaju „miło cię widzieć, przyjacielu”.
- Wstałeś wcześniej niż zwykle – zauważył Greg, nasypując sobie płatków. – Zawalony pracą domową?
- Taa. – To było prawdą, generalnie. Był taki zajęty graniem w gierki Sherlocka, że zaczynał mieć zaległości.
- Tak się kończy branie numerologii – zakpił Greg.
- Zamknij się – wymamrotał John.
- Och, i… przepraszam za wcześniej – dodał Lestrade. – Nie rozmawialiśmy od tamtego czasu za dużo, i mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły.
- Nie, ja… - wymruczał John. – Rozumiem. Próbujesz pomóc. Po prostu… jeszcze nie jestem pewien, co chcę zrobić z tą sytuacją. Jestem nerwowy, kiedy o tym myślę.
- Mhm. Mam tak samo – przyznał Greg.
Dobrze. Przejście, gdzie John mógł łatwo podjąć temat Mycrofta.
- Jedliście razem śniadania od czasu tego pierwszego razu?
- Nie. Ale właściwie mamy się tu dziś spotkać.
John postarał się wyglądać na zirytowanego. – Aha, więc teraz ja też będę musiał z nim jeść?
- Przymknij się, ja jem z Sherlockiem.
- Polubiłeś Sherlocka, kiedy go poznałeś, przyznaj się.
- No dobra, w porządku – zgodził się Greg. – A ty pewnie też polubiłbyś Mycrofta, gdybyś go lepiej poznał.
- Jesteś tego pewien? Jesteś jedynym znanym przypadkiem, Gregory.
John znów musiał się bardzo starać, by powściągnąć uśmiech. Mycroft pojawił się po drugiej stronie stołu, tak jak planował blondyn. John myślał, że to zajmie więcej czasu.
- Jak ty to robisz? – spytał.
- To dar – odparł Mycroft. – Jestem niemile widziany? – dodał, spoglądając na Johna.
Ten spojrzał na Grega, który rzucił mu ponure spojrzenie. Zawahał się lekko. – Nie, siadaj – wymamrotał.
Mycroft zajął miejsce, przy którym stał puchar z eliksirem. Cała sytuacja wyglądała tak, jakby wszechświat chciał, żeby Johnowi się udało.
- Jestem jedynym znanym przypadkiem? – spytał Greg.
- Och, całkiem. Myślisz, że mam dużo przyjaciół, Gregory?
- Cóż, sporo ludzi z tobą rozmawia. Cały czas to widzę.
- Bo wiedzą, że mam pieniądze i znajomości – odpowiedział Mycroft. – Lubienie mojej osobowości to cos nowego.
- Ciekawe dlaczego – wymruczał John, za co dostał kuksańca od Lestrade’a.
- No dobra, przepraszam. Będę się zachowywał – obiecał. – Nie zamierzasz nic jeść? – zapytał Mycrofta, który jeszcze nie spojrzał na jedzenie.
- Nie jestem głodny – odparł Mycroft, zerkając w dół po raz pierwszy. Zrobił dziwną minę i odwrócił wzrok, a jego żołądek głośno zaprotestował.
- Nie jesteś, co? – spytał John znacząco.
Mycroft westchnął.
- Ja… cóż, próbuję się zdrowo odżywiać. Moje jedzenie przychodzi sowią pocztą.
- Ale jesteś szczupły – zauważył John.
- Kiedyś nie byłem. Przyznam, że… uwielbiam jedzenie. Zwłaszcza ciasto, a Hogwart ma go zatrważającą ilość.
- Racja. Ale serio, porcja soku dyniowego cię nie zabije, prawda? – spytał John, podnosząc dzbanek. Mycroft spojrzał na niego z tęsknotą.
I wtedy westchnął znowu. – No dobra, daj mi to. – Poddał się i nalał picie do odpowiedniego pucharu. Potem wrócił spojrzeniem do Grega, nie pijąc ani trochę, a John prawie jęknął w głos.
- Mam was zostawić samych? – zapytał sucho.
Kiedy żaden z nich nie odpowiedział, wstał i zaczął się pakować, po czym powoli wyszedł z Sali, obserwując Mycrofta. Potem stanął za drzwiami, zerkając na nich ukradkiem.
Wtedy zauważył Sherlocka stojącego po drugiej stronie, robiącego to samo.
- Eliksir jest w pucharze przed nim. Musi się tylko napić.
- Imponujące – stwierdził Sherlock. – I ten ruch z pucharem Hagrida był inspirujący.
John wyszczerzył zęby. – Wiem.
Dwójka rozmawiała, a Greg jadł, proponując różne rzeczy Mycroftowi.
Kiedy John i Sherlock obserwowali ich ze swojego ukrycia, Mycroft przybliżył naczynie do ust i pociągnął łyk.
Łyk wystarczył.
***
- Więc chcesz pracować w Ministerstwie Magii? – spytał Greg.
- Chciałbym być Ministrem – przyznał Mycroft. – Ale jeśli to się nie uda, Szef Departamentu Przestrzegania Prawa też będzie nienajgorszy.
- To tam pracuje Hermiona Granger, prawda?
- Nie jest Szefem – powiedział Mycroft. – Jest…
Przerwał w środku zdania, co było zupełnie nie w jego stylu. Przez chwilę patrzył w jedno miejsce, a potem uniósł wzrok i spojrzał na Grega z dziwnym uśmiechem na ustach.
- Rozmawiamy o OWUTEM-ach, kiedy możemy rozmawiać o nas – stwierdził. – Jak niemądrze.
- Nas? – spytał Greg z niepokojem.
- Tak, nas! – wykrzyknął Mycroft, wstając. Wiele ludzi w Wielkiej Sali ucichło i zerknęło na niego. – Powinniśmy gdzieś pójść! Na spacer, albo popływać, albo potańczyć w świetle księżyca! – Zaczął kręcić się wokoło z uniesionymi ramionami, jakby tańczył z niewidzialnym partnerem.
- Eee… Mycroft, dobrze się czujesz?
- Och, Gregory, czuję się fantastycznie. Mój umysł nigdy nie był taki czysty! Zawsze pełen planów i spraw… co za strata miejsca! – Mycroft zaśmiał się serdecznie, i w tym momencie ludzie naprawdę zaczęli patrzeć. W przeciwieństwie do Sherlocka, na którego zwykle nikt nie zwracał uwagi, wszyscy znali Mycrofta. I wiedzieli, że był stoikiem, by ująć to delikatnie. Większość powiedziałaby pewnie, że jest „prawdziwym, nie dbającym o nikogo dupkiem”. Jego zachowanie teraz było co najmniej dziwaczne. – Co jest ze mną nie tak, nawet nie ustanowiłem związku oficjalnym! – Holmes wszedł na stół, zrzucając kilka rzeczy.
- Mycroft, jesteś na haju? – spytał Greg poważnie.
- Panie Holmes! – wykrzyknęła McGonagall. – Na dół, w tej chwili!
- Wybacz, Minerwo, ale nie mogę! Jestem zakochany! – odpowiedział jej.
Greg spojrzał w górę z otwartymi ustami.
- Cóż, w takim razie bądź zakochany gdzieś indziej, nie na stole – powiedziała McGonagall ostrzegawczo.
Mycroft westchnął ciężko i zszedł. – Gregory, to nie jest odpowiednie miejsce, żeby to zrobić, prawda? Chodź, pójdziemy gdzieś indziej.
Wyszedł z Sali – dość tanecznym krokiem – a Greg nie wiedział, co zrobić… więc wstał i podążył za nim. Ludzie patrzyli na niego zszokowani, z humorem, niektórzy z uśmieszkami wyrażającymi gratulacje…
Greg był tak upokorzony, że czuł potrzebę zwrócenia śniadania, ale w głowie miał zamęt. Miłość? Nie powiedział zakochany, prawda? Ale coś było nie w porządku. Był pod wpływem… czegoś.
- Myc, chyba ktoś cię otruł. Albo dał ci eliksir czy coś.
- Całkiem możliwe! – zgodził się Mycroft wesoło. – Ale nic mnie to nie obchodzi! – Wziął Grega za rękę. Teraz stali w Sali Wejściowej, a ludzie przystawali, żeby się na nich pogapić. I wtedy Mycroft opadł na kolana przed Gregiem.
- Ehm, nie jestem jeszcze całkiem gotowy na małżeństwo. – Greg był lekko spanikowany.
- Nie, oczywiście – powiedział Mycroft, wstając. – Ja tylko chcę uczynić to wspaniałym! Byłoby lepiej, gdybym zwisł z żyrandola? Pobiegał dookoła? Chyba powinienem był przynieść czekoladki, prawda? Albo ciasto. Boże, tak bardzo kocham ciasto. Nie jadłem żadnego od wieków. Chodźmy zdobyć trochę ciasta, Gregory.
Greg wciąż gapił się na niego z otwartymi ustami. Wydawało się, że nie potrafi ich zamknąć.
Mycroft zdawał się nie zauważać jego zaskoczenia.
- Och, po prostu zrobię to tu i teraz. Gregory, jeśli nie będziesz moim, zginę.
- Eer… Twoim…
- Partnerem. Chłopakiem. Kochankiem. Amantem. Kompanem. Drugą połów..
- Ty… mnie zapraszasz na randkę?
- Cóż, tak, tak sądzę. Zapewne tak. Zapraszam? Myślisz, że tak? Chciałbym gdzieś z tobą wyjść. Lubię cię już od jakiegoś czasu. Tak właściwie to gapiłem się na ciebie już w ostatnim roku, przyznaję. Jesteś całkiem atrakcyjny. Wow, nie powinienem był tego mówić. Niczego z tego. Ale nic mnie to nie obchodzi, wiesz?! – Mycrofta rozsadzała energia.
Greg nie wiedział, czy powinien być przeszczęśliwy, czy przerażony. Był gdzieś pomiędzy. – Myc, jestem prawie pewien, że ktoś ci coś podał, co oznacza, że nie myślisz tak naprawdę.
- To nic takiego nie oznacza! – wykrzyknął Mycroft. – Bez znaczenia czy to eliksir czy nie, czuję się świetnie, i ty wyglądasz świetnie, więc powinniśmy uczynić to wszystko oficjalnym.
- Ale jeśli tak naprawdę mnie nie lubisz…
- Ale cię lubię, głuptasie! Zaprosiłem cię na śniadanie, prawda? Nigdy nie zapraszam ludzi do posiłku. Bałem się przyznać do swoich uczuć, ale teraz już wcale się nie boję! To nawet nie jest trudne! Myślę, że…
I wtedy Mycroft ponownie ucichł, stanął prosto i zapatrzył w nicość.
Greg mógł się domyślić, co zaraz nastąpi. Zaraz przed tym, jak zaczął się dziwnie zachowywać, też tak zrobił. Co oznaczało, że teraz…
Mycroft spojrzał na Grega z takim wyrazem twarzy, jaki prawdopodobnie miał Lestrade, tyle że jego usta były zamknięte.
- Ja… nie wiem, co się stało – powiedział. – Proszę… wybacz mi moje zachowanie.
- Och, taa, jasne, zapomnę, że w ogóle to powiedziałeś – stwierdził Greg, czując się odrobinę zawiedziony, kiedy to mówił. Wiedział, że to nie było prawdziwe.
- Nie, nie zapominaj, co powiedziałem – poprosił Mycroft po chwili. – Ja… cóż, to była prawda. W większości. Byłem… trochę zbyt entuzjastyczny, ale… naprawdę cię lubię. I chciałbym kiedyś pójść na… randkę czy coś.
Greg jeszcze nigdy nie widział Mycroft tak nerwowego, i było w tym coś uroczego.
- Ee… jasne, pewnie.
- Chcesz… pójść na ten spacer, o którym mówiłem? – spytał Mycroft niepewnie.
- Pewnie – odparł Greg z uśmiechem, i wyszli na błonia.
- To musiał być eliksir – powiedział Mycroft jeszcze. – Ale nikt mi niczego nie dał.
- Może ktoś dał ci coś wczoraj i potrzeba było czasu, żeby się uaktywniło?
- Może – zastanawiał się Mycroft, kiedy we dwójkę szli bardzo długo, w końcu siadając pod drzewem na błoniach.
- Przepraszam za upokorzenie cię. Nie byłem sobą.
- Wiem – zbył go Greg. – No i… w sumie warto było. – Pod wpływem impulsu pochylił się i cmoknął Mycrofta w policzek. Mycroft zerknął na niego z szeroko otwartymi oczyma, nerwowy i zaskoczony, a Greg uśmiechnął się na widok jego wyrazu twarzy.
Siedzieli we dwójkę pod drzewem przez długie godziny, rozmawiając, ręka w rękę.
Wyszedł z Sali – dość tanecznym krokiem – a Greg nie wiedział, co zrobić… więc wstał i podążył za nim. Ludzie patrzyli na niego zszokowani, z humorem, niektórzy z uśmieszkami wyrażającymi gratulacje…
Greg był tak upokorzony, że czuł potrzebę zwrócenia śniadania, ale w głowie miał zamęt. Miłość? Nie powiedział zakochany, prawda? Ale coś było nie w porządku. Był pod wpływem… czegoś.
- Myc, chyba ktoś cię otruł. Albo dał ci eliksir czy coś.
- Całkiem możliwe! – zgodził się Mycroft wesoło. – Ale nic mnie to nie obchodzi! – Wziął Grega za rękę. Teraz stali w Sali Wejściowej, a ludzie przystawali, żeby się na nich pogapić. I wtedy Mycroft opadł na kolana przed Gregiem.
- Ehm, nie jestem jeszcze całkiem gotowy na małżeństwo. – Greg był lekko spanikowany.
- Nie, oczywiście – powiedział Mycroft, wstając. – Ja tylko chcę uczynić to wspaniałym! Byłoby lepiej, gdybym zwisł z żyrandola? Pobiegał dookoła? Chyba powinienem był przynieść czekoladki, prawda? Albo ciasto. Boże, tak bardzo kocham ciasto. Nie jadłem żadnego od wieków. Chodźmy zdobyć trochę ciasta, Gregory.
Greg wciąż gapił się na niego z otwartymi ustami. Wydawało się, że nie potrafi ich zamknąć.
Mycroft zdawał się nie zauważać jego zaskoczenia.
- Och, po prostu zrobię to tu i teraz. Gregory, jeśli nie będziesz moim, zginę.
- Eer… Twoim…
- Partnerem. Chłopakiem. Kochankiem. Amantem. Kompanem. Drugą połów..
- Ty… mnie zapraszasz na randkę?
- Cóż, tak, tak sądzę. Zapewne tak. Zapraszam? Myślisz, że tak? Chciałbym gdzieś z tobą wyjść. Lubię cię już od jakiegoś czasu. Tak właściwie to gapiłem się na ciebie już w ostatnim roku, przyznaję. Jesteś całkiem atrakcyjny. Wow, nie powinienem był tego mówić. Niczego z tego. Ale nic mnie to nie obchodzi, wiesz?! – Mycrofta rozsadzała energia.
Greg nie wiedział, czy powinien być przeszczęśliwy, czy przerażony. Był gdzieś pomiędzy. – Myc, jestem prawie pewien, że ktoś ci coś podał, co oznacza, że nie myślisz tak naprawdę.
- To nic takiego nie oznacza! – wykrzyknął Mycroft. – Bez znaczenia czy to eliksir czy nie, czuję się świetnie, i ty wyglądasz świetnie, więc powinniśmy uczynić to wszystko oficjalnym.
- Ale jeśli tak naprawdę mnie nie lubisz…
- Ale cię lubię, głuptasie! Zaprosiłem cię na śniadanie, prawda? Nigdy nie zapraszam ludzi do posiłku. Bałem się przyznać do swoich uczuć, ale teraz już wcale się nie boję! To nawet nie jest trudne! Myślę, że…
I wtedy Mycroft ponownie ucichł, stanął prosto i zapatrzył w nicość.
Greg mógł się domyślić, co zaraz nastąpi. Zaraz przed tym, jak zaczął się dziwnie zachowywać, też tak zrobił. Co oznaczało, że teraz…
Mycroft spojrzał na Grega z takim wyrazem twarzy, jaki prawdopodobnie miał Lestrade, tyle że jego usta były zamknięte.
- Ja… nie wiem, co się stało – powiedział. – Proszę… wybacz mi moje zachowanie.
- Och, taa, jasne, zapomnę, że w ogóle to powiedziałeś – stwierdził Greg, czując się odrobinę zawiedziony, kiedy to mówił. Wiedział, że to nie było prawdziwe.
- Nie, nie zapominaj, co powiedziałem – poprosił Mycroft po chwili. – Ja… cóż, to była prawda. W większości. Byłem… trochę zbyt entuzjastyczny, ale… naprawdę cię lubię. I chciałbym kiedyś pójść na… randkę czy coś.
Greg jeszcze nigdy nie widział Mycroft tak nerwowego, i było w tym coś uroczego.
- Ee… jasne, pewnie.
- Chcesz… pójść na ten spacer, o którym mówiłem? – spytał Mycroft niepewnie.
- Pewnie – odparł Greg z uśmiechem, i wyszli na błonia.
- To musiał być eliksir – powiedział Mycroft jeszcze. – Ale nikt mi niczego nie dał.
- Może ktoś dał ci coś wczoraj i potrzeba było czasu, żeby się uaktywniło?
- Może – zastanawiał się Mycroft, kiedy we dwójkę szli bardzo długo, w końcu siadając pod drzewem na błoniach.
- Przepraszam za upokorzenie cię. Nie byłem sobą.
- Wiem – zbył go Greg. – No i… w sumie warto było. – Pod wpływem impulsu pochylił się i cmoknął Mycrofta w policzek. Mycroft zerknął na niego z szeroko otwartymi oczyma, nerwowy i zaskoczony, a Greg uśmiechnął się na widok jego wyrazu twarzy.
Siedzieli we dwójkę pod drzewem przez długie godziny, rozmawiając, ręka w rękę.
To było słodkie. Mystrade, tak! <3 Bardzo ich razem lubię ^^
OdpowiedzUsuńSherlock, a myślałam, że chcesz podać ten eliksir Johnowi. ^^
Ale jeszcze wszystko przed nim. On się troszczy o Mycrofta, hihih. ^^
Nie mogę się doczekać kontynuacji, jakiś może, scen? Pffff, zboczona ja. ^^
Trzymaj się ciepło <3
Hahaha, ja też czytając za pierwszym razem myślałam, że eliksir będzie dla Johna :D A jednak.
UsuńJakichś scen, mówisz? ;> Będą. Za, mniej więcej... 3 rozdziały? Jeśli mnie pamięć nie myli. Postaram się pospieszyć xD
Dzięki <3
U-Urocze... na swój sposób. Końcówka na pewno, ale jak wyobrażę sobie Marka Gatissa łażącego po stole i rozprawiającego o miłości, to mało z krzesła nie zlatuję.
OdpowiedzUsuńTłumaczenie jak zwykle cudowne i nie mogę się doczekać dalszej części... Niech ktoś Johnowi tego eliksiru doleje ;;
Och tak, wizja Gatissa na stole zdecydowanie do mnie przemawia :D
UsuńDziękuję i obiecuję, że się pospieszę, teraz generalnie Skandal jest na tapecie :)
Przydałoby im się obojgu dolać, moi idioci...
Nie wiem co będzie dalej, ale jak na razie to uważam, że to najlepszy rozdział z całego "Skandalu". To było po prostu genialne! Mycroft nie spodziewał sie ataku z żadnej strony i takie tego efekty, ale dobre efekty. Naprawdę nie mogę się już doczekać kolejnej części :D
OdpowiedzUsuńDla mnie to też jeden z lepszych, oprócz... kilku następnych :D Żałowałam tylko, że tak bardzo brakuje mi czasu, gdyby nie to, rozdział byłby dwa razy szybciej, bo tłumaczył się śpiewająco. John jest jednak geniuszem, na swój sposób, hehe ^^
UsuńPrzeczytałam wszystkie Johnlocki i Destiele na tym blogu, a za tłumaczenia naprawdę dziękuję! ♥ Taki zbiór to skarb dla takiej maniaczki spragnionej ff jak ja x3 Nie mogę się doczekać jakiegoś Destiela, tak samo jak Skandalu czy jakiegoś innego Johnlocka, byle nie smutnego, bo już wczoraj w nocy płakałam, starczy mi na ten tydzień :D
OdpowiedzUsuńJeśli są jakieś błędy, to takie, które nie rażą po oczach, za co szczerze gratuluję! Niewiele jest blogów, które mają dużo rozdziałów i jednocześnie mało błędów, nawet jeśli to ,,tylko" tłumaczenia :>
Sammy (nie licząc oczywiście Mishy :D) shipuje Destiela bardzo x3 Czemu? ↓
https://www.youtube.com/watch?v=dPGW_zl0ER4&list=WL&index=16
I wszystko staje się jasne xD ♥
Cieszę sie ze sie podoba! To właśnie z myślą o takich ludziach jak ja, dla których dzień bez fika to dzień stracony, wiec miło, ze ktoś podobny do mnie go znalazł :D
UsuńI dziękuje, staram sie tępić błędy w blogosferze. Przez to czasem na posta trzeba czekać miesiąc, ale co tam. Doskonałość wymaga poświęceń ^^
No i powiedzmy sobie szczerze... Kto nie shipuje Destiela? XD
PS. Kocham szablon i naklejki ♥ Należy im się ołtarzyk, ale postawię go tylko w swoim umyśle x3
OdpowiedzUsuńPSS Hej, to nie jest spam, nie? ;_; Ja po prostu mam dużo do... napisania.
OdpowiedzUsuńSPOILER: Tak mi smutno, że Watson się ożenił ;_; Nienawidzę Mary. Niech zje ją krwawy but zdechłego krasnala ;_;
Jak się nie rozwiodą, to potnę się masłem .n. Chociaż nie, nie chce mi się potem latać do łazienki... Wymyślę coś innego >-<
NO ALE JAK SHERLOCK MÓGŁ SIĘ ZGODZIĆ? ;___; Wyglądał na smutnego. Fak. Feels.
Cholera. To chyba jest spam. Jest? .__.
Oby nie. Bo nie, prawda? .___. Wybacz, to przez ten ślub. Ten szok mnie ućpał ;_;
Tą klątwę sobie zapisuję! XD ja tez jej nienawidzę. Znaczy, jako charakter jest świetna, i kocham ja tak samo jak Moriarty'ego, ale brrr. Mogłaby już umrzeć xD
UsuńBO SHERLOCK TO SMUTNY MALEŃKI GEJ KTÓRY NIE ZNA SIE NA UCZUCIACH I NIE MA POJĘCIA ZE JOHN GO KOOCHA CAŁYM SERCEM! Ugghh to jest najgorszy serial ever, nienawidzę tego. Tak bardzo nienawidzę.
Mogę cię pocieszyc: w skandalu nie ma miedzy nimi żadnej Mary czy nie Mary. (Akurat jestem na fali tłumaczenia Skandalu to powiem, hehe. Spoiler, ale chyba dopuszczalny ^^)
I nie martw sie, zaglądam do spamu regularnie, wiec nawet jak coś sie zapodzieje, to wyłapuje. Wiec możesz pisać do woli :p
Tak jakoś to było pierwsze co mi na myśl przyszło :D
UsuńMam tak samo xD Ona nie jest zła sama w sobie, ale śmie stawać między SH i JW ;-;
WŁAŚNIE. ON UDAJE WESOŁEGO A TAK NAPRAWDĘ MU SMUTNO TO WIDAĆ I TEN UCISK W SERCU JAK SAMOTNIE OPUSZCZAŁ WESELE... ;___; Gnij, Mary ;-;
O, to dobrze, bo mi niektórzy spam zarzucają xD A ja tylko wylewam swoje uczucia, mając nadzieję, że ktoś rozumie jak się czuję;-;
Śmieszna zbieżność - rozdzice Deana i Sama to John W. i Mary xD
Ale i tak nienawidzę Mary z Sherlocka ;_;
Grrr.
Ach, masz betę? Nie znam się zbyt na angielskim, ale jeśli nie masz bety albo nie chciałoby ci się/nie miałabyś siły sprawdzać błędów, to mogę pomóc jak... No jak tylko mogę xD
Chyba że z j. pol. nie masz problemu. Wtedy nie było pytania xD
Ja rozumiem jak sie czujesz!
UsuńNawet nie mów o weselu, zawsze wtedy płacze T-T gnij, Mary.
Ach, ta zbieżność to powoduje ze mam ochotę napisać crossovera, ale jakoś sie powstrzymuje ^^ ale wyobraź sobie, gdyby rodzicami Deana i Sama był John, który rozwiódł sie z Mary i zamiast tego byli wychowywani przez Sherlocka... Magia ^^
Ach, a nie mam. Ostatnio dużo ludzi sie do mnie zgłasza, coś sie dzieje, ale nie chce nikogo zarzucać robota... Mogłabym ci wysyłać Skandal i ewentualnego Destiela jak sie zjawi? Byłabyś aniołem. Ja nigdy nie umiem znaleźć literówek... <3
Kocham to opowiadanie, wasze tłumaczenie jest cudowne. Kiedy się mogę spodziewać kolejnej części? ;;
OdpowiedzUsuńBlog jest w tym momencie zawieszony, ale publikuję na archiveofourown.org, Skandal możesz znaleźć tu: http://archiveofourown.org/works/2384213/chapters/5267900 :)
UsuńCieszę się, że się podoba!