niedziela, 22 czerwca 2014

31. Skandal w Hogwarcie 7

Jakiś miły Anonimek zapytał wczoraj w komentarzu, kiedy następny rozdział Skandalu... Pomyślałam, że zamiast odpowiadać, od razu wstawię rozdział, który miałam zaplanowany akurat na dziś :) Miłego czytania, Anonimowy Człowieku! I wszystkim innym też.

PS. Zrobiłam porządek w podstronach, myślę, że teraz mają więcej sensu. Wszystko poukładane według historii, a nie chronologicznie. W ten sposób będzie łatwiej znaleźć różne rzeczy. I... pojawiła się nowa podstrona, jeśli ktoś chce, bym go informowała o nowych postach. To tyle z ogłoszeń arafialnych, przechodzimy do rzeczy!


ROZDZIAŁ SIÓDMY
Zatłoczone trybuny

Dziwne ssanie zagnieździło się w żołądku Sherlocka, kiedy patrzył, jak John biegnie w stronę zamku, zostawiwszy go stojącego na błoniach z rękoma skrytymi głęboko w kieszeniach. Przecież John nie znika na zawsze czy coś w tym rodzaju. Albo na bardzo długo, jeśli już o tym mowa, biorąc pod uwagę, że mieli razem dwie godziny eliksirów po przerwie.
Ale teraz, Sherlock był całkiem sam, więc zamyślony okrążał jezioro, kontemplując sposób, w jaki ostatnio zmieniło się jego życie.
Wszystko teraz było inne. Kiedyś był zawsze tym, który radził sobie sam – i lubił swoją samotność… ale teraz, każda chwila z dala od Johna wydawała się chwilą straconą.
Kilka następnych godzin minęło mu bardzo szybko. Nic nie zachwyciło go na tyle, by przyciągnąć jego uwagę na dłużej, głównie dlatego, że John nie był w nic zamieszany. Całą przerwę spędził przy jeziorze. Później usiadł przy stole Krukonów w klasie eliksirów i obserwował stronę Gryfonów. Lekcja się zaczęła i właśnie wtedy wbiegł John, opadając na krzesło i pospiesznie przepraszając profesora Slughorna. Profesor na szczęście nie miał nic przeciwko temu, bo John był jego ulubieńcem. Tak naprawdę, John wspominał coś o tym, jak ledwo się wymigał od wizyty w jego przedziale w pociągu, ale będzie musiał pójść na jego przyjęcie bożonarodzeniowe i zamierzał zmusić Sherlocka, by poszedł tam z nim.
Następną rzeczą, jaką Sherlock pamiętał, były trybuny przy boisku do Quidditcha, gdzie leżał na ławce z zamkniętymi oczami i rękoma pod brodą.
- Sherlock – odezwał się entuzjastyczny dziewczęcy głos niedaleko jego głowy.
- Molly – odparł, nie otwierając oczu.
Zapadła niezręczna cisza. Chociaż, wszystko, co wiązało się z Molly Hooper, było niezręczne. – Więc… Quidditch cię nudzi czy coś?
- Tylko trochę – odpowiedział krótko Sherlock.
- Och… no cóż, tak się tylko zastanawiałam, bo nie patrzysz.
Sherlock nie zaszczycił tego stwierdzenia odpowiedzią.
- Nad czym tak myślisz?
W jakiś sposób powstrzymując się od westchnięcia, Sherlock rzekł: - Nad znaczeniem liczby trzysta dziewięćdziesiąt cztery.
Kolejna pauza. – I… co w niej ważnego?
- Jeszcze nie wiem, to dlatego nad tym myślę.
- Och. – Tym razem cisza trwała dłużej. – Dlaczego tu jesteś, skoro nie oglądasz? – spytała. – Myśli ci się lepiej, kiedy John jest w pobliżu?
Oczy chłopaka gwałtownie się otwarły. – Co?
- Nie jestem głupia, Sherlock. Widziałam, jak na niego patrzysz – westchnęła Molly.
Sherlock usiadł, a kiedy to zrobił, dostrzegł coś kątem oka, ale zignorował to, bo ta rozmowa zaczynała być interesująca. – Nie patrzę na niego w żaden sposób.
- Jasne, tak samo jak ja nie patrzę na ciebie w żaden sposób – stwierdziła sucho.
Nie wiedząc, co na to odpowiedzieć, tylko na nią patrzył.
- Wybacz, prawdopodobnie nie powinnam była tego mówić. Tylko że… - Molly zawahała się. – Jeśli go lubisz, dlaczego mu tego nie powiesz?
- Skąd wiesz, że nie powiedziałem?
- Bo tak naprawdę nie myślałeś o liczbie trzysta dziewięćdziesiąt cztery.
Przyjrzawszy się jej bliżej, Sherlock po raz pierwszy rozważył opcję, iż może nie była do końca tak głupia, jak przypuszczał.
- Powinieneś z nim porozmawiać – powiedziała Molly.
- Jeśli ci się podobam, to dlaczego mi to mówisz? – zapytał.
Zachichotała cicho. – Szczery jak zawsze – wymamrotała, zanim dodała: - Jak już mówiłam, nie jestem głupia. Wiem, kiedy nie mam szansy u faceta. Przyzwyczaiłam się.
Podniosła się z miejsca. – Gdzie się wybierasz? – spytał Sherlock.
- Bo ja wiem. Na spacer.
- Nie chciałem cię urazić – powiedział cicho, dokładnie to mając na myśli. Była nudna i strasznie niekomfortowe było przebywanie w jej pobliżu, ale czyniło jej to okropną osobą.
- Myślę, że z twoich ust to całkiem przyzwoity komplement. – Uśmiechnęła się i zanim mógł pomyśleć o czymś więcej, odeszła. Sherlock patrzył za nią przez chwilę z ciekawością, zastanawiając się, czy może nie była aż tak nudna, za jaką zawsze ją uważał, a potem zwrócił uwagę na to, co zauważył minutę wcześniej.
Jego brat był na trybunach, oglądając trening drużyny i starając się wyglądać jak najmniej podejrzanie.
Sherlock wstał i ruszył w jego stronę.
- Mycroft – rzekł. – Co tu robisz?
Ze spojrzeniem utkwionym w boisku, Mycroft odpowiedział: - Po prostu spacerowałem.
- Zauważyłem cię tutaj już dobrych kilka minut temu. Zachciało ci się przerwy po jakże wyczerpującej przechadzce?
Mycroft nie odpowiadał na tyle długo, że Sherlock wiedział, iż jego teoria była poprawna. Jego brat miał konkretny powód, by tam być. Sherlock powiódł spojrzeniem po twarzy brata, uważniej niż przedtem, kiedy ten obserwował latające sylwetki, zauważając na jego ustach lekki uśmiech, a w oczach emocje zawsze wzbronione Holmesom…
A Sherlock znał to spojrzenie. Ostatnimi czasy wystarczająco wiele razy widywał je w lustrze.
- Lubisz jednego z nich – powiedział niedowierzająco.
Mycroft chyba zadecydował, że ta rozmowa wymaga kontaktu wzrokowego. Obejrzał się na Sherlocka. – Co? – warknął. – Sherlock, to…
- Ale nigdy wcześniej nie widziałem cię na treningu, co oznacza, że albo twoje uczucia rozwinęły się ostatnio, albo zazwyczaj ta osoba nie gra – wyrecytował. – Podejrzewam to ostatnie, co oznacza…
- Sherlock, przeginasz.
- Co oznacza, że to Greg Lestrade.
Mycroft rzucił mu ponure spojrzenie warte nagrody, ale oczy mu błyszczały, a policzki się zarumieniły.
- Od kiedy? – spytał Sherlock.
- Jesteś śmieszny.
- Ty jesteś śmieszny, jeśli myślisz, że wmówisz mi, iż jestem w błędzie.
- No cóż, jesteś w błędzie – nalegał Mycroft.
- Więc dlaczego tu jesteś?
- Chciałem pooglądać Quidditcha.
- Przyszedłbyś na mecz za kilka tygodni, gdyby o to chodziło. Przychodzenie na treningi to całkiem co innego.
- Więc co to mówi o tobie? – wycedził lodowato Mycroft.
Można się było tego spodziewać. – John jest moim najlepszym przyjacielem.
- I kto teraz kłamie?
Sherlock milczał przez długi czas, zastanawiając się, dlaczego był taki ciekawy, kiedy chodziło o uczucia jego brata.
Może dlatego, że czuł się rozdarty w ten sam sposób.
- A co powiesz na umowę? – spytał wreszcie.
Mycroft spojrzał na niego z uniesioną brwią, momentalnie zainteresowany. – Jaki rodzaj umowy?
- Wymiana, szczerość za szczerość.
Zasznurował usta. – Więc jeśli ja przyznam, że jestem… zainteresowany Gregorym, ty przyznasz, że jesteś bardziej niż zainteresowany Johnem Watsonem?
- Coś w tym guście – zgodził się lodowato Sherlock.
Kręcąc głową, Mycroft zachichotał. – Mugolak, z wszystkich ludzi.
- A co to za różnica? – odparował Sherlock, ostrzej niż planował.
Brwi Mycrofta poszybowały w górę. Najwyraźniej jego także zaskoczył ten wybuch wściekłości. – Tak właściwie, to była tylko luźna uwaga – powiedział.
- Och, daj sobie spokój. Nienawidzisz Mugolaków.
- Nie, naprawdę Sherlock, to nie tak. Osobiście, nie umówiłbym się z jednym, ale…
Spojrzawszy na niego, Sherlock wymamrotał: - Zawsze mówiłeś mi, żebym nie przyjaźnił się z Mugolakami.
- No cóż, nigdy z nikim się nie przyjaźniłeś, więc to, co mówiłem, nie miało zbyt wielkiego znaczenia.
- Ale i tak, jeśli ich nie nienawidzisz, dlaczego to mówiłeś?
Nastąpiła długa chwila ciszy. – Bo to była rzecz, którą powinienem mówić.
- Kto tak twierdzi?
- Nasze dziedzictwo.
- Ktokolwiek kiedyś cudzołożył, by stworzyć kogoś, kto cudzołożył, by wydać na świat nas, nie ma nic do tego, kim my powinniśmy być – powiedział Sherlock. – Powinieneś być na tyle mądry, by to wiedzieć.
- Ale są pewne rzeczy, których się po nas spodziewają, Sherlock. Jedną z tych rzeczy jest małżeństwo z kimś czystej krwi.
- Nie sądzę, by dalszą rodzinę obchodziła krew twojego partnera tak długo, jak nie będzie to kobieta. Jak myślisz, mają rozróżnienie między homoseksualistą i szlamą?
Cisza dzwoniła w uszach, kiedy Mycroft to rozważał. Bracia byli do siebie całkiem podobni – chociaż nigdy by tego nie przyznali – ale ta jedna rzecz ich różniła; Mycrofta obchodziło to, co myśleli ludzie, nawet jeśli czasem udawał, że jest inaczej. Normy społeczne i opinia innych się dla niego liczyły. Sherlock natomiast miał to szczerze w czterech literach, co ktokolwiek mógłby o nim pomyśleć. Cóż, poza jedną osobą.
- Czyżbyś przyznawał się do bycia homoseksualnym, Sherlock? – zapytał w końcu Mycroft z małym uśmieszkiem, wyraźnie pomijając jego ostatni komentarz.
- Nie wiem, a ty?
- Nie.
- Więc ja też nie.
Nastała chwila ciszy, w czasie której obaj obserwowali graczy. John walnął jednego z tłuczków – Sherlock był pod wrażeniem tego, ile siły musiał w to włożyć – i posłał go prawie na głowę Grega.
- Ej! – krzyknął Greg. – To było specjalnie!
- Taa, a ty się uchyliłeś. Nieźle!
Holmesowie zachichotali w tym samym czasie, i spojrzeli na siebie niezręcznie.
- Och, Sherlock, co jest z nami nie tak? – spytał cicho Mycroft.
- Nasz transport pożąda akceptacji i bliskości z taką siłą, że nawet z taką siłą woli jak nasza nie można tego zignorować.
- To było pytanie retoryczne.
- Ale mam rację.
Westchnął. – Wygląda na to, że masz.
- Sądzisz, że to nas zniszczy? Tak, jak zawsze mi mówiłeś, kiedy byłem młodszy?
Dał się słyszeć krótki śmiech pozbawiony humoru. – Chciałbym to wiedzieć. – Z tymi słowami Mycroft podniósł parasolkę i skierował się w stronę wyjścia, a Sherlock obserwował, jak wychodzi, tak jak wcześniej Molly.
Czy to by go zniszczyło? To uczucie, tak oczywiste?
Teraz to i tak nie robiło różnicy, bo Sherlock nie mógł tego kontrolować, tak jak nie kontrolował pogody. Uniósł wzrok, by spojrzeć na Johna, który tym razem patrzył na niego z szerokim uśmiechem, bo właśnie posłał kolejnego tłuczka prosto w twarz Grega. Sherlock odpowiedział uśmiechem, nie mogąc nic na to poradzić.
_______________________________________
Po treningu John był bardziej zmęczony niż kiedykolwiek w całym swoim życiu, ale wcześniej obiecał Gregowi, że poćwiczy z nim dodatkowo, więc nie mógł się teraz tak po prostu wykręcić. Pieprzyć pracę domową. Napisze to w nocy. To nie byłaby pierwsza zarwana noc.
Podleciał do trybun, gdzie Sherlock przechadzał się niespokojnie.
- W porządku?
- Tak – odparł Sherlock nieobecnie. – Nosisz przypinkę?
- Dlaczego nie odwrócisz głowy o dziewięćdziesiąt stopni i nie sprawdzisz? – zapytał John, spoglądając na niego z irytacją.
- Potraktuję to jako „tak” – odpowiedział Sherlock, kierując się w stronę wyjścia.
- Wychodzisz? – Zawód w jego głosie był kompletnie niezamierzony.
- Lestrade chce z tobą o czymś porozmawiać, a nie zrobi tego, jeśli tutaj będę.
John zamrugał. – O czym chce pogadać?
Sherlock obejrzał się. – Cóż, tego nie mogę wiedzieć, nie czytam w myślach.
Wywracając oczami, John rzucił: - Jasne, pewnie, że nie. To co, yhm… zobaczymy się później?
- Oczywiście.
I zniknął.
Reszta drużyny wkrótce się rozeszła, a pani Hooch powiedziała im, że wszystko ma być z powrotem na miejscu, bo w przeciwnym razie potraktuje ich tyłki Zaklęciem Przylepca i przymocuje ich do wadliwych tłuczków. Później zostali sami.
John, biorąc słowa Hooch całkiem poważnie, zamierzał użyć tylko kafla. Nie mógł ryzykować utraty tłuczka.
Więc rzucali kaflem na przemian, czasem John rzucał w Grega specjalnie i śmiał się, kiedy ten był oburzony…
- Ehm, John? – zaczął Greg, kiedy złapał kolejnego kafla i wsadził go sobie pod pachę.
John właśnie zaczynał się zastanawiać, czy Sherlock nie mylił się, kiedy mówił o jego chęci rozmowy, ale najwyraźniej nie. Jak zwykle. Czy Sherlock kiedykolwiek nie miał racji?
- Taa? – zapytał.
- Tak… sobie myślałem… jak ty i Sherlock… działacie?
John zagapił się na niego. – Co?
- Chodzi mi tylko… bardzo się od siebie różnicie. A on jest…
- Sherlockiem? – dokończył John z krzywym uśmiechem.
- Właśnie – odparł Greg, któremu wyraźnie ulżyło, że został dobrze zrozumiany.
- Szczerze, sam nie wiem. On i ja… po prostu się dogadujemy, w pewnych sprawach. Ale w innych jest beznadziejnie niedorzeczny i nie ma względu dla moich uczuć i… no nie wiem – zakończył John słabo.
- Ale jak dajesz sobie z nim radę?
- Ignoruję go, jak jest dupkiem.
- Jak sprawiasz, że mówi o swoich uczuciach?
- Zakładasz, że Sherlock to robi? – John uniósł brew.
- Czasem musi.
- Od okazji – zgodził się John. – Ale tylko wtedy, kiedy chce. Nie mogę tego wymusić. Skąd to wszystko, tak w ogóle?
- Och, znikąd.
- No dawaj, ja tu o osobistych sprawach, a ty chcesz mieć sekrety?
- To tylko… Bo ja wiem, pomyślałem, że kiedy dowiem się, jak sobie radzisz z Sherlockiem, będę wiedział, co zrobić z Mycroftem.
John znów się gapił. – Nawet nie wiedziałem, że znasz Mycrofta.
- Jest na moim roku.
- No, dobra, ale… jesteście przyjaciółmi?
- Myślisz, że Mycroft ma przyjaciół?
- No, Sherlock dwa miesiące temu też nie miał. Kto ich tam wie?
- To fakt – westchnął Greg, w końcu wypuszczając kafla.
- Dobry rzut – powiedział John. Rzucali jeszcze przez kilka minut, ale teraz oboje byli rozkojarzeni. – To wy się jakoś… umawiacie czy coś? – spytał John cicho. Tym razem to on trzymał kafla.
- No… w sumie nie wiem. Mam z nim starożytne runy.
- Chodzisz na runy? – John był zniesmaczony.
- Ej, odwal się, ty chodzisz na numerologię.
Wzruszywszy ramionami, nie skomentował tego. Po chwili spytał: - Coś się dzisiaj stało?
- Siedzimy razem – powiedział Greg. – Profesor pozwolił nam zamienić się miejscami w pierwszym dniu…
- Sporo tak zrobiło w tym roku – wtrącił John.
- Mhmm, to chyba pomysł McGonagall, dla jedności między domami czy coś… w każdym razie, pracujemy razem i jakoś tak… czy ja wiem. Coś jakoś tak spikło. Ma to jakiś sens?
John zarechotał. – Więcej niż ci się wydaje.
- Co, z Sherlockiem?
Przygryzając wargę, John rzucił kaflem. – No, w taki przyjacielski sposób, tak.
- Myślałem, że jesteśmy szczerzy – odparł Greg, kiedy podał go z powrotem.
- Ja… no nie wiem – burknął John, i przez resztę czasu milczał ponuro, ale teraz ciągle o tym myślał. Mycroft miałby skończyć w związku? Kto by pomyślał? I co by to znaczyło dla Sherlocka?
Nie żeby Johna obchodziło, czy Sherlock był zdolny do bycia w związku, czy nie.
I dokładnie to powtarzał sobie przez resztę nocy.

-Johnlocked

8 komentarzy:

  1. Witam,
    z tej strony Smocza Ocenialnia. Czy dalej jesteś zainteresowana oceną od nas? Proszę o odpowiedź pod ostatnim postem.
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. awwww Mycroft i Greg gdfyfbvv muszę jednak przyznać że nigdy o nich w ten sposób nie myślałam, bardziej Grega z Molly, ale podoba mi się pomysł Mycrofta z Gregiem, no i oczywiście cudowny Jochnlock OMG już nie mogę się doczekać dalszej części i niezmiernie zastanawiam się nad tą przypinką którą Sherli dał Johnowi, jakoś zapadła mi w pamięci :D @1D_Carolina_1D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uooo, Mystrade jest niezwykle popularny, i w większości fików są razem, ale gdyby Lestrade miał być z kimkolwiek innym, też łączyłabym go z Molly! Byliby uroczy <3 Albo Myc z Molly, to też ma swój urok.
      Przypinka... hmm. Niedługo się okaże :D

      Usuń
  3. Anonimowy2/7/14 17:13

    kiedy nastepny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przeciągu dwóch tygodni powinien się pojawić. Tak myślę. Chyba że coś innego wpadnie.

      Usuń
  4. Anonimowy16/7/14 19:40

    kiedy kolejny rozdział? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej no spokojnie! Widzę 2 tygodnie odmierzone >.<
      Może dziś skończę to wstawię. A jak nie skończę dziś, to może jutro...? Kiedyś teraz. Razem z Destielkiem.
      Ale miło że ktoś jest zainteresowany :D

      Usuń
  5. super! więcej Mystrade'a!!! <3 :D

    OdpowiedzUsuń

Na komentarze odpowiadam, spam usuwam. Sounds fair?

Grey Pointer