PS. Tak całkiem mimochodem, czy to tylko ja uważam, że Mycroft i Molly byliby razem przeuroczy? :3
______________________________________________
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Szalony profesorek
Po nocy spędzonej w pokoju muzycznym John i Sherlock bardzo szybko stali się niemal kompletnie nierozłączni. Siedzieli razem przy każdym posiłku i na wszystkich lekcjach, które mieli wspólnie, jeśli pozwalano im siedzieć z uczniami z innych domów. Podczas przerw byli razem na błoniach, albo w jakiejś dziurze, gdzie często zaszywał się Sherlock, tam dokąd nikt nie chodził; nie chciał wdawać się w interakcje z innymi, jeśli nie było to konieczne. W związku z tym, kontakty Johna z Sally i Andersonem prawie przestały istnieć, bo nie zbliżali się do niego, kiedy Sherlock był obok, a był bardzo często. Kiedy musieli zrobić zadanie, robili je razem w bibliotece, kiedy John miał trening quidditcha, od drugiego tygodnia szkoły, Sherlock często siedział na trybunach i czytał. Tak naprawdę, szybko byli określani jako “tych dwoje” przez nauczycieli i uczniów. Filch spoglądał na nich za każdym razem, kiedy przechodzili, twierdząc, że według niego “wyglądają podejrzanie”, co sprawiało, że czuł, jakby “w każdej chwili musiał sprzątać po nich jakiś bałagan”.
Molly, Judy i Lestrade, jakkolwiek, nie unikali Johna tak całkowicie jak Sally i Anderson. Czasami siadali z nim i Sherlockiem przy posiłkach. Właściwie, myślał John, wydawali się całkiem lubić Sherlocka. Nie wydawali się zazdrośni o jego obecność, w każdym razie. Szczerze mówiąc, miał wrażenie, że Molly trochę się w nim kocha.
John naprawdę nie miał nic przeciwko temu, że Sherlock szybko stał się jego najlepszym przyjacielem, co odizolowało go od większości ludzi w szkole, którzy nie odezwaliby się do niego, kiedy Sherlock był w pobliżu. Wydawało się to uczciwą wymianą.
Watson wyszedł z klasy zaklęć i Sherlock był na zewnątrz, jak zawsze. John wciąż nie do końca wiedział, jak on to robił, nawet po miesiącu przyjaźni. Mógłby sam go poszukać, ale on zawsze był przed klasą zanim on zdążył z niej wyjść.
- On jest zły - powiedział Sherlock w momencie, kiedy John stanął w drzwiach.
John słyszał tę historię niemal każdego dnia w ciągu tych sześciu tygodni. Sherlock mówił to za każdym razem po obronie przed czarną magią. Był przekonany, że ich profesor, który uczył w Hogwarcie już od prawie dziesięciu lat, był w tajemnicy byłym śmierciożercy, który chciał dokończyć dzieło Lorda Voldemorta. Miał mnóstwo “powodów”, dla których to musiało być prawdą, jak to, że jego głos był zbyt wysoki, buty zbyt dobrze wypolerowane, a jego nazwisko było irlandzkie, mimo że był “oczywiście” z Francji. Ale John wiedział, że prawdziwym powodem, dla którego nie lubił profesora Moriarty’ego, było to, że ten otwarcie interesował się mugolską nauką, a Sherlock nie cierpiał, kiedy ludzie dzielili z nim dziwne zainteresowania.
John wywrócił oczami.
- Sherlock, mówiłem ci tysiące razy, on nie jest zły. Nie sądzisz, że McGonagall zauważyłaby, gdyby któryś z nauczycieli był czarnoksiężnikiem?
- Nie wiedziała o Severusie Snapie!
- Snape skończył jako dobry facet.
- Cóż… cóż, wiem, że mam rację. A kiedy spróbuje nas zabić, nie zaakceptuję twoich przeprosin, jeśli nie będą na piśmie.
- Jeśli masz rację, napiszę ci całą cholerną książkę z przeprosinami.
- Trzymam cię za słowo.
- Wiem.
Nastała chwila ciszy, która powiedziała Johnowi, że Sherlock zamierza zmienić temat. Był z tego zadowolony, bo jakoś nie czuł się na siłach, by wysłuchiwać kolejnych teorii Sherlocka o tym, jakoby profesor Moriarty był nowym Sam-Wiesz-Kim.
- Przygody niedługo się zaczną - powiedział Sherlock, zmieniając temat, dokładnie tak, jak przypuszczał John. - Właściwie, możemy zacząć teraz, jeśli chcesz.
- Nareszcie. Zaczynałem myśleć, że o nich zapomniałeś.
- Zapomniałem? Ja?
- Okej. To było głupie - zgodził się John. - Więc co będzie pierwsze?
- Łatwizna. Tak naprawdę nawet nie będzie to wbrew przepisom, technicznie rzecz ujmując, jeśli zrobimy to w ciągu dnia.
- W porządku, mogę jeszcze tylko złapać jakiś lunch? - spytał John.
Sherlock jęknął. - Ale to zabiera tyle czasu.
- Cóż, ja, w przeciwieństwie do ciebie, muszę jeść kilka razy na dzień.
- To taki pożeracz czasu - gderał Sherlock. - I całe to trawienie musi sprawiać, że twój mózg jest jeszcze mniej produktywny niż zazwyczaj.
- No pewnie, że tak. No, a dzisiaj cię przekonam, żebyś coś zjadł?
- Jest wtorek. Nie mogę jeść we wtorek.
- Jesteś kompletnie porąbany - zadecydował John na głos po raz tysięczny.
- Jestem przekonany, że o psychiatrii wiem więcej niż ty, co sprawia, że jestem lepszym kandydatem, by decydować o moim zdrowiu psychicznym niż ty, nie sądzisz?
- O twoim zdrowiu? Nie. Nie widzisz się wystarczająco dobrze, Sherlock.
- I mówi to ktoś, kogo próbuję przekonać, że trafił do dobrego domu, bo nie jest tchórzem, wbrew temu, co o sobie myśli, racja. To ma sens.
- Co sprowadza nas znowu do tematu naszej pierwszej „przygody”. Co robimy?
- Idziemy na małe poszukiwanie skarbu – powiedział Sherlock.
- A tym skarbem jest…?
Sherlock nie odpowiedział, ale John dopiero chwilę później zobaczył dlaczego, kiedy nadeszła profesor McGonagall. – Holmes – przywitała go sztywnym skinieniem głowy. Potem spojrzała na Johna. – Mam nadzieję, że radzisz sobie z treningami Quidditcha, Watson. Mecz ze Slytherinem jest już za dwa tygodnie.
- Trenuję – zapewnił ją.
- Bardzo dobrze. Drużyna dobrze wygląda w tym roku. Ślizgoni nie zabiorą nam pucharu, nie znowu. Nie mili go od dwóch dekad, i jestem z tego powodu całkiem szczęśliwa. – John słyszał to już wcześniej. McGonagall miała w sobie ducha walki, kiedy chodziło o Quidditcha, chociaż głównie przeciwko Slytherinowi. Nie miała nic przeciwko, kiedy Krukoni i Puchoni zdobyli puchar w ciągu ostatnich dziesięciu lat, tak długo, jak nie trafił się Ślizgonom. – To może być nasz czwarty rok z rzędu, Watson. Nie zapomnij. – Po tych słowach oddaliła się raźnie.
- Boże, jak dobrze, że już nie mam z nią zajęć – stwierdził John. – Jest taka… intensywna.
Sherlock tylko wzruszył ramionami, a John uniósł kąciki ust w uśmiechu. Słyszał coś o tym, jak to McGonagall miała być jedyną osobą, jaka kiedykolwiek żyła, potrafiącą zmusić Sherlocka do odpowiedniego zachowania. Ledwo się odzywał, kiedy była w pobliżu.
John szybkim krokiem przemierzył Wielką Salę i pochylił się, łapiąc kilka kawałków chleba i trochę mięsa, żeby zrobić sobie w biegu kanapkę.
Wtedy podszedł do nich Greg. – Wychodzicie tak szybko? – spytał. – Obydwoje macie zamiar sprawiać kłopoty?
- Jak zwykle – odparł John, gryząc kanapkę.
- Tylko nie mówcie mi o tym ani słowa, musiałbym was zgłosić.
- Nie odważyłbyś się – powiedział Sherlock.
- Jestem prefektem naczelnym, wiesz – stwierdził Greg. – Więc mam nad tobą władzę. W razie gdybyś zapomniał.
John wywrócił oczami. – Nie bój żaby, nic ci nie powiemy. – Odwrócił się, by podążyć za jak zwykle niecierpliwym Sherlockiem, kiedy Greg powiedział: - Czekaj.
- No? – John odwrócił się z powrotem.
- Ehm… no bo… tak się zastanawiałem…
John od razu wiedział o co chodzi. Greg spontanicznie zdecydował się dołączyć do drużyny Quidditcha, bo to był jego ostatni rok i w ogóle… i udało mu się. No, w pewnym sensie. Był rezerwowym bramkarzem, co oznaczało, że jeśli ich regularny bramkarz był zraniony albo chory, Greg zajmował jego miejsce. I właśnie jakoś w weekend Yancey został poważnie przeklęty – ludzie podejrzewali, że zrobił to jeden ze Ślizgońskich ścigających – i nie miał zbyt wielkiego pożytku ze swoich rąk, a pani Pomfrey nie miała pojęcia, jak to naprawić. Więc wychodziło na to, że Greg będzie bramkarzem, co wprawiało go w małe zdenerwowanie.
- Chcesz, żebym z tobą dodatkowo poćwiczył? – zgadł John.
Gregowi chyba ulżyło, że nie musiał tego mówić. – Mógłbyś? – spytał pełen nadziei.
- Jasne. Powiedz mi tylko, kiedy jesteś wolny. Z miłą chęcią porzucam ci kaflem w twarz.
Wyglądając na nieco nerwowego, Greg skinął głową. – Do zobaczenia później, w takim razie.
- Na razie.
Wreszcie Sherlock razem z Johnem wymaszerowali z Wielkiej Sali, John machając do Molly, kiedy zobaczył ją przechodzącą obok. Sherlock ledwie skinął głową w jej kierunku w odpowiedzi na jej pełen entuzjazmu uśmiech.
- Nie musisz być w stosunku do niej takim palantem, wiesz, Sherlock? Podobasz jej się.
- Podobam jej się? – Sherlock spojrzał w dół na Johna.
- Nie mów mi, że niczego nie zauważyłeś.
- No nie wiem… Myślałem, że zdaje sobie sprawę, że nie jest w moim typie.
- Co takiego w niej nie jest w twoim typie?
- Jest nudna, John.
- Ty myślisz, że wszyscy są nudni.
- Nie ty – poprawił go Sherlock.
- Więc jestem jedyną osobą w tym zamku, która jest w twoim typie? – John chciał to powiedzieć jako żart, ale wyszło zbyt podkreślone i zaciekawione, kiedy wyszło z jego ust. Nie żeby chciał być w typie Sherlocka czy coś. Nie…
- Tak – odparł Sherlock, sprawiając, że John zamilkł, zamyślony. – Mam tylko na myśli… - wymamrotał chwilę później, widocznie zdając sobie sprawę, że to, co powiedział, było trochę dziwne. – No, nie nudzisz mnie tak, jak inni ludzie – dokończył, niemal bojaźliwie.
- Jeśli jesteś we mnie zakochany, to w porządku – powiedział John, żartując, by przerwać nagłe napięcie. – Większość ludzi jest.
- Och, oczywiście. Powiedz mi, John, ile miałeś randek, odkąd zaczął się ten rok szkolny?
- Więcej niż ty w całym swoim życiu – odparował John.
- Racja – przyznał Sherlock – ale ja nigdy nie chciałem się z nikim umawiać. A ty tak.
- Może osoba, którą jestem zainteresowany, nie odwzajemnia uczucia, i właśnie dlatego nie umawiałem się na randki. Rozważałeś to kiedyś?
Sherlock wyglądał na tylko odrobinę zbyt zainteresowanego komentarzem. – Ktoś ci się podoba? – spytał prawie-że-zwyczajnym tonem.
- To było hipotetyczne – odpowiedział szybko John.
Oczekiwał grillowania trzeciego stopnia w celu uzyskania odpowiedzi, ale zamiast tego, Sherlock powiedział tylko: - Tym, czego szukamy, jest pokój.
- Pokój? – John uchwycił się zmiany tematu jak deski ratunku, szczęśliwy, że uwaga Sherlocka była czasami tak zmienna.
- To drzwi, których zazwyczaj nie widać. Jest nienanoszalny, dlatego też nie widać go na żadnej mapie Hogwartu.
Uśmiech pojawił się na ustach Johna. – Mówisz o Pokoju Życzeń.
- Słyszałeś o nim?
- No pewnie. A kto nie słyszał? Ale ty chcesz go znaleźć?
- Myślę, że znajdziemy go dzisiaj – stwierdził Sherlock.
- Serio?
- Mhm. Przekalkulowałem wszystko, i naprawdę w szkole jest niewiele miejsc, w których mógłby się znajdować. To musi być gdzieś, gdzie nie ma zbyt dużego ruchu, bo ktoś mógłby przypadkowo otworzyć drzwi, wcale tego nie chcąc. No i potrzebna jest do tego pusta ściana, a nie ma takich wiele w tym zamku, z wszystkimi obrazami i gobelinami, nie mówiąc o zbrojach… Więc zawęziłem krąg poszukiwań do pięciu różnych lokacji, wszystkie na piątym, szóstym lub siódmym piętrze.
- I wiesz jak go otworzyć?
- I tu jest problem – przyznał z westchnieniem Sherlock. – Tego kawałka nie rozgryzłem. Ale znam kogoś, kto to wie.
- Tak?
Sherlock skinął głową. – Profesor Longbottom.
- Chcesz go zapytać, jak się dostać do środka? I tak nic nam nie powie!
- Skąd wiesz? Nikt się nigdy nie pofatygował, żeby zapytać. Wiedzą, że nie powie, gdzie to jest, ale nikt nigdy nie pytał, jak tam wejść. Może nam powie, bo stwierdzi, że nigdy nie znajdziemy konkretnego miejsca.
- I to twój wielki plan? Po prostu spytać i liczyć na powodzenie?
- Mam plan B, to oczywiste.
- Którym jest…
- Powiem ci, jeśli plan A zawiedzie. Ale nie sądzę, żeby tak było.
John spostrzegł, że wychodzili z zamku. Więc już teraz szli zobaczyć się z profesorem Longbottomem.
- W porządku. Chyba nie zaboli.
Powiedział to głównie dlatego, że właściwie nie miał wyboru i chciał udawać, że Sherlock nie miał całkowitej kontroli nad jego życiem przez cały czas. I tak byli już prawie przy cieplarniach, można było dostrzec profesora doglądającego bulwiastej rośliny przypominającej kaktusa z naroślami. John uważał, że traktował ją jak zwierzątko. Profesor Longbottom zawsze był nieco… dziwaczny. Ale i tak ludzie szanowali go przez reputację, jaką zdobył sobie zabijając węża Czarnego Pana i będąc aurorem przez kilka lat, zanim zaczął uczyć. Właściwie, można było też dostrzec profesor Sprout w cieplarni numer trzy. Obydwoje uczyli zielarstwa, a Sprout wciąż opiekowała się Hufflepuffem. John miał tylko nadzieję, że nie wyjdzie podczas ich rozmowy i nie zadecyduje, że zamierzają coś niedobrego. Profesor Longbottom zawsze widział w ludziach tylko dobre strony, więc mało prawdopodobne było, by się zorientował.
- Profesorze Longbottom – powiedział Sherlock entuzjastycznie, uruchamiając swój „miły głos”, którego używał, manipulując ludźmi nie znającymi go na tyle dobrze, by wiedzieć, że był kompletnie, do końca fałszywy.
- Pan Holmes. – Profesor uśmiechnął się na swój krzywy, niezręczny sposób. – To nigdy nie przestanie być dziwne, kiedy wołacie mnie po nazwisku. Jestem po prostu Neville, wiecie? Nic specjalnego.
John uśmiechnął się lekko. Zawsze był skromny, jak na Bohatera Hogwartu. Prawdopodobnie był jednym z jego ulubionych nauczycieli, a może i jedynym powodem, dla którego tak bardzo lubił zielarstwo.
- Wolałby pan, żebym nazywał pana Neville? – spytał Sherlock.
- Poza klasą, jak najbardziej – przyznał Neville.
- W takim razie, ja jestem Sherlock.
Neville uśmiechnął się. – Zrobi się. Potrzebujecie pomocy z pracą domową czy coś? – dodał.
- Nie, tak właściwie, to chodzi o mojego przyjaciela, Johna.
John starał się nie wyglądać na zbyt zdziwionego.
- Coś jest nie tak, John? – spytał Neville.
- Widzi pan – Sherlock uderzył w dramatyczny ton „tak-bardzo-cierpię” – John ma ten… problem ze sobą, już od wielu lat.
- Tak?
- Tak. Jest tego całkiem świadom. Ale pomyślałem, że pogawędka z panem mogłaby mu trochę pomóc.
- Cóż… pomogę, jeśli będę w stanie, oczywiście – powiedział usłużnie Neville.
- Chodzi o to, że nie czuje się godzien Gryffindoru.
John musiał ugryźć się w język, by zwalczyć impuls nawrzeszczenia na Sherlocka, i zacisnąć pięści, by nie naskoczyć na niego i lutnąć w twarz. Nie mówił o tym ludziom ot tak, więc to oznaczało, że Sherlock z pewnością nie miał prawa!
- Naprawdę? – zdziwił się Neville. – Cóż, John, to po prostu głupie.
Zaskoczonemu Johnowi od razu przeszła wściekłość. – Głupie?
- Wiesz, sam byłem Gryfonem, kiedy się tu uczyłem.
- Serio? – John był zainteresowany. Profesor Longbottom zawsze wydawał mu się typem Puchona.
Skinął głową. – I zawsze uważałem, że tam nie pasuję, zresztą tak jak każdy. I Hermiona Granger, wiecie o niej, prawda? Jest moją przyjaciółką, i każdy myślał, że powinna być w Ravenclawie. Ale wtedy się nauczyłem – i ona też – że na końcu Tiara Przydziału wie lepiej niż my. Widzi, kim jesteś, i czego dokonasz. Myślałem, że byłem tchórzem, przez większość mojego życia… ale czasem czuję, że umieszczenie w Gryffindorze było tym, co uczyniło mnie odważnym. Przysięgam, Tiara się nie myli.
John był cichy, zaskoczony tym, jak ta mała przemowa sprawiła, że poczuł się lepiej, sprawiając to, co nikomu wcześniej się nie udało.
- Znalazł pan nawet Pokój Życzeń dla GD, prawda? – spytał Sherlock konwersacyjnym tonem.
- Właściwie, to częsty błąd – stwierdził Neville z szerokim uśmiechem. – To był Zgredek, domowy skrzat, który powiedział o nim Harry’emu Potterowi.
- To brzmi tak ciekawie. Jak się właściwie dostaje do pokoju bez drzwi, tak w ogóle?
- Cóż, drzwi są, trzeba tylko sprawić, żeby się pojawiły. Generalnie przechodzisz pod ścianą trzy razy i myślisz o tym, czego chcesz. – Jego oczy się rozszerzyły. – Nie powinienem był wam tego mówić. Nie idziecie go szukać, zrozumiano? – nakazał swoim nauczycielskim tonem (chociaż wciąż pobrzmiewała tam nuta niepewności).
- Nie, oczywiście – powiedział Sherlock. – To by trwało wieki, biorąc pod uwagę, że drzwi mogą być wszędzie, a my mamy OWUTEM-y. Byłem tylko ciekaw.
- W takim razie… w porządku – ustąpił Neville z szerokim uśmiechem, który sprawił, że John poczuł się odrobinę winny z powodu oszukiwania go, nawet jeśli to Sherlock oszukiwał. – Cóż, lepiej wrócę do mojego Mimbulusa – stwierdził. – Zobaczymy się jutro w klasie – rzucił w stronę Johna, który przytaknął.
Odeszli, a John odczekał, aż będą w odpowiedniej odległości, zanim zaczął się śmiać, jego poczucie winy zastąpione uwielbieniem dla zdolności Sherlocka do zrobienia dosłownie wszystkiego. – Sherlock, to było genialne!
- Mówiłem ci, że powie.
- Fakt, mówiłeś. Ale to wciąż nie oznacza, że możesz po prostu mówić ludziom o moim… domowym kompleksie – dodał pewnie John. Sherlock chyba miał zamiar się bronić, ale wtedy dłoń Johna wylądowała na jego czole. – No nie, Sherlock!
- Co? – Sherlock zapytał, wystraszony.
- Mam na jutro esej z historii magii. Nie mogę tego zrobić teraz!
- To nie zabierze dużo czasu. – Słychać było irytację w jego głosie. – Jest tylko pięć miejsc do sprawdzenia, a ja sam sprawdzę trzy z ni…
- Nie potrafię pisać eseju w dziesięć minut, tak jak ty, poza tym mam trening po lekcjach, a później muszę poćwiczyć z Gregiem… naprawdę muszę lecieć! – John już się odwracał w stronę zamku.
- John, czekaj! – zawołał pospiesznie Sherlock. – Weź to!
Wcisnął w dłoń Johna małą przypinkę Harpii z Holyhead.
- Nawet nie lubię Harpii.
- John – zaczął Sherlock, jego głos zniżył się niebezpiecznie. – Po prostu ją załóż i nie ściągaj.
Z jękiem, John przypiął odznakę. – No dobra, szczęśliwy? Na razie! – I zanim Sherlock mógł zaprotestować, John pobiegł do zamku.
-Johnlocked
Awwww jak zwykle cudowny Johnlock hdbhuhuhfjd :D z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :) mam prośbę, czy jesli masz twittera mogłabyś mnie tam powiadamiać o nowym rozdziale jaki się pojawi? :) @1D_Carolina_1D
OdpowiedzUsuńJasne :) Postaram się pamiętać.
UsuńNigdy nie wiem, co odpowiedzieć na takie "niecierpliwie czekam", więc powiem, że bardzo się cieszę - bo się podoba - i że trochę mi smutno - bo co najmniej dwa tygodnie trzeba będzie poczekać... Ale zrobię co w mojej mocy :D