niedziela, 16 lutego 2014

18. Skandal w Hogwarcie 4

Wyrobiłam się, uf. Indżojcie. Nie składam żadnych obietnic co do następnych tłumaczeń, bo mam napięty grafik, postaram się, jeśli chodzi o Skandal. Tyle.
_____________________________________

ROZDZIAŁ CZWARTY
Wielkie wyjście

John przesiedział historię magii i zielarstwo bez zbyt intensywnego myślenia. Cóż, do czasu kiedy roślina na zielarstwie próbowała go zjeść i profesor Longbottom powiedział, że jeśli chce zachować dłoń, powinien zacząć trochę uważać. A potem John był w drodze do Wielkiej Sali – wcześniej, bo profesor Longbottom zlitował się nad nimi i wypuścił ich przed czasem – na lunch, kiedy przechwycił go Greg Lestrade.
- Ciebie też puścili wcześniej?
- Aha – powiedział Greg z szerokim uśmiechem. – Jak tam pierwszy dzień?
- Całkiem nieźle. A twój?
- Pracowity. Pierwszoroczni są czasem tacy bezmyślni. Przysięgam, że prowadziłem większość z nich do każdej klasy po siedem razy.
- No cóż, na ich obronę mogę powiedzieć tylko tyle, że schody się ruszają.
- No… dobra, okej, racja. Ale i tak byłem przez to spóźniony na obie lekcje.
- Nie masz specjalnych przywilejów jako prefekt naczelny?
- Taak, ale profesor Moriarty tak czy siak nie był zbyt zachwycony, kiedy pokazałem się spóźniony.
John pomyślał o tym przez chwilę.
- Na drugiej godzinie masz obronę?
- Taak, czemu?
- Więc to z Krukonami?
- Mhmm.. – wymruczał Greg podejrzliwie.
Co oznaczało, że miał to z Sherlockiem, bo Sherlock mówił że ma siódmy rok obrony z Gryfonami. A John nie wiedział, dlaczego to ma dla niego znaczenie, więc trzymał usta zamknięte.
- Więc jesteś wolny w czasie lunchu czy masz jakieś obowiązki? – spytał John, aby odwrócić jego uwagę.
Zadziałało.
- Nie, jestem wolny, właśnie dlatego idę z tobą do Wielkiej Sali.
Obaj rozejrzeli się za ludźmi, których znali, ale Wielka Sala była prawie pusta, bo przyszli wcześnie, więc usiedli przy najbliższym stole, daleko od innych, żeby poczekać na znajomych. Greg zaczął kopać w kieszeni, wyciągając stosik rzeczy na stół.
- Czekoladową żabę? – spytał, biorąc jedno z wielu opakowań czekoladowych żab i rozrywając je, wpychając żabę do ust zanim zdążyła uciec.
- Nigdy ich nie jadłem – przyznał John.
Greg zagapił się, z jedną czekoladową nogą zwisającą mu z ust, kręcącą się w nadziei na wolność. Przełknął słodkość zanim powiedział: - Co? Dlaczego nie?
- Zawsze lubiłem paszteciki dyniowe i nigdy nie próbowałem niczego innego w sklepie ze słodyczami.
Greg przewrócił oczami, wciskając paczuszkę z czekoladową żabą w ręce Johna.
- Cóż, tego musisz spróbować. Plus, w środku są karty do kolekcjonowania ze sławnymi czarodziejami. Ja potrzebuję jeszcze tylko Granger i Cliodny, żeby mieć je wszystkie, więc jeśli masz którąś z tych, zaklepuję je sobie.
John otworzył to, pamiętając, by chwycić żabę, zanim czmychnie. Zjadł ją, zanim uciekła i właściwie musiał przyznać, że to całkiem przyzwoita czekolada. Potem spojrzał na kartę.
- Łał! Mam Harry’ego Pottera!
Na Gregu nie zrobiło to wrażenia.
- Wszyscy mają Harry’ego Pottera. Jest w prawie każdej paczce, jak Dumbledore. Dużo bardziej imponujące jest, jak masz Rona Weasleya. Albo, najwyraźniej, Hermionę Granger, bo ja nigdy żadnej nie miałem!
- Jakie jeszcze są?
- Och, mnóstwo. Trochę naprawdę starych czarodziejów, jak Merlin i te sprawy, i trochę dzisiejszych profesorów. Jest karta McGonagall, i karta z Hagridem.
- Naprawdę? Karta z Hagridem byłaby świetna.
- Taa, to nowość – powiedział Greg. – Kiedyś nie miał karty, bo jest półolbrzymem, ale ostatnio ludzie robiący czekoladowe żaby mają nowego szefa, który nie jest tak uprzedzony i pomyślał, że Hagrid zasługuje na kartę.
- To fajne.
Skinął głową i zjadł kilka kolejnych żab, znajdując Dumbledore’a, Agryppę, Kirke i Merlina, ale żadnej Cliodny ani Granger. Zaczął jeść porządny lunch, ale John z jakiegoś powodu nie był głodny. Ich przyjaciele jeszcze się nie pojawili, ale wciąż było nieco zbyt wcześnie, a jeśli mieli z jednym z wymagających nauczycieli, i tak mogli się spóźnić. McGonagall była z tego znana.
To wtedy John zauważył, że Sherlock siedzi przy stole obok. Tylko siedzi. Nie je. Sala zaczynała się wypełniać, ale nikt nie usiadł blisko niego. Sherlock napotkał jego spojrzenie, ale w przeciwieństwie do zeszłego wieczoru, John nie spojrzał gdzie indziej. Utrzymywali kontakt wzrokowy, patrząc na siebie ciekawie.
- Och, cholera, spójrz na tego dzieciaka – powiedział nagle Greg, przerywając ich bitwę na spojrzenia. John niechętnie spojrzał w stronę, którą pokazywał Greg i ujrzał małego chłopaka ze stosem książek w ramionach, zasłaniającym mu pole widzenia, kołyszącego się z boku na bok jak mały, zagubiony pingwin. – Zaraz kogoś zabije. Muszę lecieć.
I John znów był sam, ale tym razem po prostu gapił się na kotlety jagnięce, które były bezpośrednio przed nim.
Do czasu, gdy ktoś usiadł naprzeciwko niego, wystarczająco zwinnie, by wiedział, że to nie może być nikt z jego przyjaciół, którzy byli hałaśliwi albo niezdarni. Spojrzał w górę i faktycznie, to był Sherlock.
Powitanie utkwiło Johnowi w gardle. Nie mógł dociec, dlaczego był przy nim taki nerwowy. Nie miał nawet wymówki, że był w wyższej klasie czy czegoś podobnego, bo Sherlock był właściwie od niego młodszy.
- Nie jesz – powiedział Sherlock.
- Ty też nie – odparł John.
- Rzadko to robię. Przypuszczalnie ty jesz tyle samo co normalna osoba, co oznacza, że powinieneś jeść w tym momencie. Ale nie jesz. Co prawdopodobnie jest spowodowane tym, że jesteś przygnębiony, pogrążony w myślach lub zdenerwowany. Skłaniam się ku dwóm ostatnim hipotezom.
John poczuł się trochę zirytowany podejrzeniami Sherlocka. Może dlatego, że były poprawne. Więc powiedział:
- Albo zjadłem czekoladę i to popsuło mi apetyt.
Sherlock wyglądał na rozbawionego.
- To też jest możliwe, ale podtrzymuję moje przypuszczenia. Więc o czym myślisz, Johnie Watsonie?
John wziął głęboki wdech.
- O kilku rzeczach, które mi wczoraj powiedziałeś – przyznał.
Uśmieszek. – Tak jak przypuszczałem. Jakich rzeczach?
- O tym, dlaczego sądzisz, że należę do Gryffindoru. I… i jak zobaczyłeś śmierć.
Uniósł w górę jedną brew, w ten szybki, elegancki sposób, w jaki robił wszystko inne. – Ciekawe. Cóż, myślę, że mogę ci pomóc z oboma tymi rzeczami – powiedział Sherlock, bezzwłocznie wsadzając rękę w talerz z mięsem naprzeciwko niego, łapiąc kilka kotletów.
- Co ty do cholery robisz? – spytał John, próbując nie śmiać się z tego, jak komicznie wyglądał Sherlock w takiej pozycji. – Są od tego widelce, wiesz, jeśli jesteś głodny.
Sherlock zignorował Johna, używając różdżki, by przywołać torbę i włożyć je do środka.
- Używasz zaklęć bez wymawiania ich? – zachwycił się John.
- No jasne. Od trzeciego roku.
- Trzeciego?
- To nie jest jakieś specjalnie trudne.
- Albo to, albo jesteś dobry we wszystkim – wymruczał John, ale Sherlock to także zignorował, wstając i chowając torbę pod płaszczem. - Co robisz? – dodał.
- Nie jesteś głodny, mam rację?
- Niespecjalnie – rzekł John. – A nawet gdybym był, właśnie zachowałeś dla mnie siedem jagnięcych kotletów, więc myślę, że dam radę.
Sherlock kontynuował, jakby nikt mu nie przerwał.
- Więc gdzieś idziemy.
- A co z numerologią?
- To za niecałe dwie godziny. Mamy mnóstwo czasu. Idziesz?
John siedział tak, spoglądając w górę na Sherlocka przez długą chwilę, a potem wstał zdecydowanie. Cokolwiek Sherlock miał w zapasie, to musiało być ciekawe. Zobaczył Sally i Andersona wchodzących do Wielkiej Sali, więc zanurkował w tłum trzecioklasistów i wyszedł przez nikogo niezauważony. Sherlock wyglądał, jakby chciał się z nim podroczyć, ale się rozmyślił. Wyszli z sali niepostrzeżenie i Sherlock wyprowadził go z zamku.
- Gdzie idziemy? – zapytał John.
- Musisz przez cały czas zadawać tyle pytań?
John zatrzymał się. – Nie muszę w ogóle z tobą iść. Powiedz, gdzie idziemy.
Sherlock odwrócił się i John poczuł się zmęczony widokiem tego wszystkowiedzącego błysku w oku, jakby Sherlock znał wszystkie jego myśli, albo bawił go jakiś prywatny żarcik.
Podszedł o kilka kroków, tak że znalazł się zdecydowanie w przestrzeni osobistej Johna, który musiał odchylić głowę do tyłu, by spojrzeć mu w oczy.
- Możesz po prostu mi zaufać? – spytał cicho.
Johnowi mnóstwo rzeczy przeszło przez myśl. „Niby dlaczego powinienem?”, „ledwo ufam moim przyjaciołom, dlaczego miałbym ufać komuś takiemu jak ty” i „dopiero się poznaliśmy!”.
Ale zamiast mówienia czegokolwiek, John bezgłośnie skinął głową.
- Dobrze. Więc chodźmy.
I John poszedł za Sherlockiem przez błonia, generalnie w kierunku chatki Hagrida.
Ale minęli chatkę Hagrida i John wiedział, gdzie zmierzają.
- Zakazany Las? - spytał John z rozpaczą. – To tam idziemy?
- Tak. Chcę ci coś pokazać.
I wciąż maszerował. Wiedząc, że John pójdzie za nim. John jęknął, ale w rzeczy samej, wciąż szedł.
Cóż, jak do tej pory, nie było tak źle. Naprawdę, bywał już w tej części na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami.
Ale wciąż szli przez następne dwadzieścia minut, a las stawał się ciemniejszy, bo drzewa blokowały dopływ światła. John zaczynał się trochę obawiać.
- Już prawie jesteśmy – rzucił Sherlock, jak gdyby mógł wyczuć obawy Johna, pomimo tego, że na niego nie patrzył.
Wtedy stanął na małej polance. John poczuł się trochę lepiej, bo było tu jaśniej, mniej drzew zasłaniało słońce.
Sherlock wyjął kotlety z torby i rzucił jednego na ziemię.
- Czy ty coś tutaj zwabiasz? – syknął John.
- Tak – odparł Sherlock, w najmniejszym stopniu nie zawstydzony. – Nie jest niebezpieczne.
- Ale je mięso.
- Tak, tak samo jak pies. I ty, na ten przykład. To rzadko jest porządnym dowodem na to, że coś jest niebezpieczne.
- Kto mówi, że nie jestem niebezpieczny? – powiedział John z uśmieszkiem, czym zarobił sobie wywrócenie oczami i drgnięcie górnej wargi.
I w tym momencie John zobaczył, jak mięso unosi się z ziemi. Sprawdził, czy Sherlock nie robił tego zaklęciem niewerbalnym, ale jego różdżka sterczała z kieszeni i w ogóle jej nie dotykał.
Część kotleta zniknęła… prawie jakby coś go ugryzło. I następny kawałek. A potem nie było już żadnego kotleta.
Spojrzał na Sherlocka, który znów patrzył na niego z rozbawieniem.
- Testrale? – spytał, układając kawałki układanki.
- Tak – powiedział Sherlock. – Hogwarckie testrale mogą wędrować na wolności, kiedy nie ciągną powozów. – Rzucił jeszcze dwa kotlety.
- Jak to odkryłeś? – zdziwił John.
- Nudziłem się kiedyś, więc poszedłem do lasu. Testrale przychodzą na takie polanki stadami.
- Stadami? Masz na myśli…
- Że jesteśmy otoczeni? Tak. Na ten moment jest ich w pobliżu piątka.
John przełknął, zadowolony, że Sherlock przyniósł tyle kotletów, żeby je zaspokoić.
- I możesz je zobaczyć, bo raz widziałeś śmierć?
Sherlock zachichotał chrapliwie, co zaskoczyło Johna. – Nie tylko raz – odparł.
- Jak? – wyszeptał John, przypadkowo ściszając głos.
Wtedy Sherlock zaskoczył go ponownie, biorąc go za rękę. John najpierw nie mógł się zdobyć na protest, a moment, który upłynął, zanim zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie powinien zaprotestować, był wystarczający, by zobaczył powód, dla którego Sherlock go trzymał. Prowadził go naprzód, a John nie chciał wędrować po polance wypełnionej bestiami, których nie mógł zobaczyć, bez przewodnika, więc nie narzekał na brak przestrzeni osobistej. Kotlet zamarł i John wyobraził sobie, że stworzenie się na niego gapi.
- To bezpieczne?
- A czy to ma znaczenie? Chcesz go popieścić.
John spojrzał na Sherlocka, gotów zaprzeczyć… ale znów tylko skinął głową. To tak, jakby nie potrafił przy nim skłamać. Jego spojrzenie wyciągało prawdę na jaw.
Więc Sherlock uniósł stopniowo dłoń Johna wraz ze swoją. John wyczuł przed sobą jakiś ruch i wiedział, że zwierzę się przemieściło. Dało się słyszeć prychnięcie. Stworzenie było najwyraźniej tak samo nerwowe jak John. Chłopak nabrał powietrza w płuca, ale nie odsunął ręki. Wtedy poczuł skórę, a Sherlock zabrał rękę… zwierzę nachyliło się w jego stronę, jakby podobał mu się dotyk. Uśmiech pojawił się na twarzy Johna, kiedy pogłaskał pysk konia, którego nie mógł zobaczyć. To była dziwna tekstura… właściwie nie mógł wymyślić słowa, które dałoby radę ją opisać, inna niż wszystko, czego wcześniej dotykał.
Bez żadnego ostrzeżenia Sherlock znów ujął jego dłoń, przesuwając ją wzdłuż skóry niewidzialnej bestii. Wyczuł rząd wzniesień – szkieletowate, przypomniał sobie. To były żebra. Wtedy Sherlock uniósł dłoń i znów opuścił, i struktura się zmieniła.
- To jest skrzydło – powiedział.
John przez chwilę rozmyślał o tym, co właśnie się działo. Był w Hogwarcie przez pięć lat, teraz zaczynał szósty rok, i to była najfajniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek robił.
Popatrzył na Sherlocka, który skanował, wydawałoby się, pustą polanę przed nimi, najwyraźniej patrząc na stworzenie.
- Powiedz mi, co widziałeś – powiedział.
Sherlock spojrzał na niego, już bez tego żartobliwego wyrazu jestem-lepszy-od-ciebie, który zazwyczaj czaił się w jego spojrzeniu. To sprawiało, że jego wzrok był jeszcze bardziej intensywny, ale tym razem John się nie spłoszył. Po prostu patrzył na niego badawczo.
Kontakt wzrokowy się przerwał, Sherlock położył swoją własną dłoń na czymś, co musiało być bokiem testrala, patrząc na nią.
- Moi rodzice, kiedy żyli, przyprowadzali mugolaków do domu i zabijali ich dla zabawy. Byli śmierciożercami.
John poczuł chłód, powodujący gęsią skórkę i mrowienie kręgosłupa.
- Twoi rodzice… pracowali dla Voldemorta.
- Raczej go czcili. Zostali zabici w bitwie o Hogwart, kiedy miałem cztery lata. To nawet dobrze, naprawdę.
Ten chłopak, z którym John czuł dziwną więź, dorastał w domu, w którym zabijano mugolaków dla rozrywki. Nie wiedział, jak powinien się z tym czuć.
- Ty… co ty…
- Czuję w stosunku do mugolaków? – spytał Sherlock. – Naprawdę mało mnie obchodzi jaką ktoś ma krew.
- Ale musisz być czystej krwi, jeśli twoi rodzice byli śmierciożercami.
- Z długiej linii, prowadzącej aż do samego Salazara Slytherina – powiedział Sherlock kpiąco. – Co oznacza tylko tyle, że cała moja rodzina to kazirodczy idioci, ale hej, moi rodzice wydawali się być z tego dumni.
- Więc jesteś spokrewniony z wszystkimi tymi sławnymi śmierciożercami, jak Malfoyowie, i Blackowie, i Lestrange’owie.
- Tak. – Sherlock potwierdził. – Jednak teraz niewiele to znaczy. Większość z nich nie żyje.
- I nie czujesz się… źle wobec mugolaków? Ani trochę? – zapytał John.
Sherlock napotkał jego spojrzenie. – A niby dlaczego miałbym czuć się źle? Jesteś mniej nudny niż mój czystokrwisty brat, albo ten czystokrwisty Anderson.
- Dlaczego w takim razie nie jesteś Ślizgonem? Słyszałem, że wszyscy czystokrwiści wędrują do Slytherinu.
- Nie wszyscy – powiedział Sherlock. – Myślę, że musisz wierzyć w to, że krew czyni cię w jakiś sposób ważniejszym. Czyni cię lepszym od innych ludzi.
- A ty tak nie myślisz?
- Oczywiście, że nie. Jestem lepszy od innych, bo jestem bystry, nie dlatego, że jestem urodzony w rodzinie samych czarodziejów. W dodatku, patrzyłem na krew mugolaka pod mikroskopem i wygląda ona dokładnie tak samo jak czysta, więc ludzie, różnicując to, są raczej śmieszni.
- Pod mikroskopem? Znasz się na mugolskiej nauce?
- To takie moje hobby.
- Masz jakieś inne mugolskie zainteresowania? – zaciekawił się John.
- Kilka – odparł Sherlock.
- Może mógłbyś mi kiedyś pokazać.
Sherlock uśmiechnął się lekko. – Może – zgodził się. Wtedy jego oczy pojaśniały. – Co powiesz na dzisiejszą noc?
- Noc… przed kolacją?
- Nie, po.
- Ale… musimy być w naszych pokojach wspólnych.
- …i?
- Chcesz się wymknąć? – zapytał zszokowany John.
- Często to robię – stwierdził Sherlock.
John namyślał się tylko przez moment. – Okej, w porządku. Gdzie się spotkamy?
- Będę blisko wyjścia z pokoju wspólnego Gryffindoru. Po prostu wyjdź o północy, a ja cię znajdę.
John kiwnął głową.
– Dobra, zrobię to. – Uśmiechnął się.
- Powinniśmy wracać do zamku – dodał Sherlock. – Niedługo numerologia.
- Racja – powiedział John i Sherlock zostawił resztę mięsa pomiędzy innymi testralami, kiedy szli przez polanę. Sherlock prowadził go za rękę, żeby John nie wlazł na któreś zwierzę. John nie potrafił rozgryźć, dlaczego jego dłoń mrowiła, kiedy Sherlock jej dotykał.
Ale odkrył, że właściwie jest całkiem podekscytowany perspektywą wymknięcia się tej nocy. Nigdy wcześniej nie robił czegoś podobnego.
- Zaraz – powiedział. – Myślałem, że zamierzasz mi powiedzieć, czemu jestem w Gryffindorze.
Sherlock wywrócił oczyma.
- Już to zrobiłem.
- Co?
- Jeśli nie potrafisz sam do tego dojść, nie zasługujesz, żeby się dowiedzieć.
John z rozdrażnieniem wyrwał dłoń z jego uścisku i zaczął iść szybciej.
- Zgubisz się – powiedział Sherlock. – Nie znasz drogi powrotnej.
- Nie pozwoliłbyś mi na to.
- Nie?
John przewrócił oczami i zatrzymał się.
- Dobra. Ty prowadź. Ale przestań być takim dupkiem.
- Taka moja natura – stwierdził Sherlock. – Bierzesz czy nie.
Tak jak wcześniej, John rozważał powiedzenie „dobra, w takim razie nie biorę” i odejść…
Ale po prostu poszedł za Sherlockiem bez słowa, niezdolny do pozbycia się tego uczucia ciekawości, które chłopak w nim zaszczepił.

-Johnlocked

9 komentarzy:

  1. Trochę żałuję, że przeczytałam parę rozdziałów naprzód po angielsku, więc takiego zaskoczenia i ciekawości nie ma. Ale rozdział bardzo mi się podoba <3
    Pozdrawiam i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, co tam, ważne że udało mi się kogoś zainteresować historią na tyle, żeby przeczytać. Yay <3

      Usuń
  2. Uf ,ale z Sherlokiem się nie wyrobilaś xD Jak zwykle super . XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wyrobiłam? Z Sherlockiem? Ale którym, bo mam ich mnóstwo :D
      Dzięki ^^

      Usuń
    2. Chodzi o ,,Eliksir Miłości ,,
      Hahaha , myśle że masz jakiś dar pisania xD

      Usuń
    3. Oj tam, dar... lata praktyki po prostu :D
      Ach, mój Eliksir... taak... już prawie skończyłam rozdział, więc niedługo dodam. Tak myślę.
      Ale jak mówiłam, nie składam obietnic, bo ostatnio piszę, tłumaczę, uczę się i wgl robię wszystko naraz. Coś może nie pyknąć. Co jest ważne, to że akurat mam to na tapecie, pracuję pracuję ^^

      Usuń
    4. Okej bardzo mnie to cieszy ,że jest już prawie zrobiony ^-^ Ach.. dopiero zauważyłam ,że ,,Skandal w Hogwarcie,, to jest z Sherlockiem xD no widzisz jaka ze mnie gapa XD

      Usuń
  3. super. profesor Moriarty. jestem zachwycona ^^ i bardzo podoba mi się ten wątek z rodzicami Sherlocka. zawsze uwielbiałam śmierciożerców i po cichu kibicowałam Voldkowi, Malfoy'om i spółce :P naprawdę fantastyczne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie sto lat cię nie było, brakowało mi kogoś, kto był tu ze mną od początku :D
      Dzięki za wszystkie komentarze, zawsze mnie tak jakoś podbudowujesz... a teraz mi się to przyda, bo mam dopiero połowę następnego rozdziału, a chcę dotrzymać weekendowego terminu :O Rany rany...

      Usuń

Na komentarze odpowiadam, spam usuwam. Sounds fair?

Grey Pointer