Obiecałam, że w weekend będzie, więc jest. Trzeci rozdział.
A teraz lecę, bo wieczorem studniówka ^^
__________________________________________________
ROZDZIAŁ TRZECI
Lekarstwo na nudę
John obudził się następnego ranka i stwierdził, że wciąż jest nerwowy przed pójściem na lekcje, nawet teraz, w szóstej klasie. Czy to uczucie nigdy go nie opuści?
Poszedł do Wielkiej Sali i zobaczył Molly przy jednym stole i Sally przy innym, natychmiast decydując, że Molly to lepszy wybór.
Słyszał, że zanim zaczął naukę (kiedy jego siostra była na pierwszym roku i przez całe lata wcześniej) ludzie musieli jeść przy swoich stołach, ale najwyraźniej McGonagall zdecydowała, że ludzie pomiędzy domami muszą się bardziej zżyć i jakoś osiem lat temu zarządziła, że można gdzie się komu podoba, za wyjątkiem uczty na początku i na koniec roku, po prostu dlatego, że w tych dniach było zbyt duże zamieszanie, by dokładać jeszcze to.
Zanim usiadł, dostał swój plan lekcji od McGonagall, opiekunki jego domu, która uśmiechnęła się do niego czule. Zawsze była milsza dla graczy w quidditcha, zauważył John. Dostał dokładnie te zajęcia, które przypuszczał, że dostanie, i od razu wiedział, że będzie w tym roku bardzo zajęty. Ale w końcu, to było tego warte. To było wszystko to, co chciał zdawać. No, może oprócz historii magii, ale to dlatego, że profesor Binns był taki nudny. Na próżno miał nadzieję, że jego Z zdyskwalifikuje go przy OWUTEM-ach, ale najwyraźniej Binns przyjmował do swojej klasy nawet tych z Z. Może dlatego, że wielu ludzi było niezainteresowanych jego przedmiotem.
W końcu dołączyła do nich Judy, z nosem w książce, jak to miała w zwyczaju. Johnowi ulżyło, że Sally i Andersonowi nie przyszło na myśl, by do nich dołączyć. Może wciąż byli źli przez tę sprzeczkę o Sherlocka. Grega nie widział w ogóle podczas śniadania, co Johna nie dziwiło. Był teraz prefektem naczelnym, więc musiał pomagać pierwszaczkom znajdować klasy.
- Robią się mniejsi z roku na rok, no nie? – powiedział z namysłem John do Molly.
- Może - odparła.
- Niektórzy z nas stale są mali – powiedziała Judy zza swojej książki Jak pozbyć się upiora autorstwa Gilderoya Lockharta.
- Mówisz o mnie czy o sobie?
- To zależy. Jeśli mówię o tobie, naślesz na mnie zaczarowanego tłuczka?
- Możliwe.
- Więc mówię o sobie.
John wywrócił oczyma i zachichotał, zgarniając sobie trochę jajek.
Kącikiem oka zauważył, że ktoś usiadł przy ich stole, kawałek od niego, i w jakiś sposób wiedział bez patrzenia, że to Sherlock. Z niewiadomego powodu poczuł się nagle nerwowy i nie mógł się przemóc, żeby spojrzeć w jego kierunku.
- Jest boski, prawda? – powiedziała Molly, przerywając jego rozmyślania.
- C-co? – zająknął się.
- Sherlock Holmes – odpowiedziała. – Jest tak bystry.
- Och. Eee… taa, tak przypuszczam – powiedział John nieobecnie. Wkrótce potem wymówił się historią magii, mimo że jej nie znosił.
Wtedy ktoś zaczął iść krok w krok z nim.
- Historia magii? – spytał Sherlock.
- Tak. Z Hufflepuffem. A ty?
- Transmutacja ze Ślizgonami. A potem obrona z Gryfonami.
John spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami. – Ale ja jestem w Gryffindorze i mam obronę dopiero jutro.
- Biorę w tym roku siódmą klasę z obrony przed czarną magią. Więc z Gryfonami, ale nie z twojego roku.
- Racja – wymamrotał John. Jak u licha Sherlock mógł być tak do przodu?
- Co masz po historii? – zapytał Sherlock.
- Zielarstwo – odpowiedział John. Ledwie znał Sherlocka, ale ta rozmowa o niczym była dziwna, jakby Holmes się do tego zmuszał. Trochę jakby chciał czegoś szczególnego. Ale John nie był pewien, skąd to wie.
- Numerologia po przerwie?
- Tak. Ty też?
- Jest tylko jedno miejsce na te lekcje, więc tak – odparł Sherlock. – Więc się zobaczymy.
I zanim John mógł powiedzieć cokolwiek więcej, zniknął. John rozejrzał się dookoła raz i drugi, szukając jego głowy w tłumie, ale jej nie dostrzegł. Sherlock był wysoki, więc naprawdę powinien wystawać. John potrząsnął głową. Był naprawdę dziwnym facetem, to trzeba było przyznać.
_______________________________________________
Sherlock był podekscytowany tym, że jego nowe zaklęcie wydawało się działać. Wymyślił je zeszłego lata, ale nie mógł przetestować, bo był niepełnoletni i nie mógł czarować poza szkołą. Często wymyślał zaklęcia, kiedy był znudzony, ale to konkretne (które czyniło go niewidzialnym i nienamacalnym akurat na tyle czasu, żeby zniknąć bez śladu), musiał to przyznać, było prawdziwym dziełem sztuki. To prawie wstyd, że nikt inny go nie znał – ale znów, prawdopodobnie było zbyt trudne dla innych w jego wieku.
- To było imponujące – powiedział suchy głos z lewej strony Sherlocka.
- Mycroft, nie możesz mnie zostawić w spokoju na dzień albo dwa?
- John Watson? Więc to jego wybrałeś?
Sherlock uśmiechnął się z wyższością. Właśnie na to czekał.
- Coś z nim nie tak, drogi bracie?
Krótka cisza ze strony Mycrofta była wszystkim, czego potrzebował Sherlock, by wiedzieć, że był wściekły. Pomimo tego odpowiedział spokojnie: - Zastanawiałem się tylko, czy to nagłe zainteresowanie Johnem Watsonem nie przemieni się w coś takiego, jak sprawa z Irene Adler z zeszłego roku.
Sherlock przewrócił oczami. Racja, to to go martwiło…
- Nie, bo John nie próbuje używać ludzi do uzyskania informacji o pokojach, które nie istnieją.
- Nie istnieją? Masz na myśli Pokój Życzeń? – spytał Mycroft.
- Oczywiście. Nadążaj za konwersacją.
Mycroft sapnął z irytacją, zanim przemówił:
- To istnieje, Sherlock. Harry Potter i jego przyjaciele używali go, żeby ukryć się przed skorumpowanymi pracownikami Ministerstwa i jako bazę, walcząc z Lordem Voldemortem.
Sherlock zerknął na niego.
- Więc mówisz mi, że gdzieś w tym zamku istnieje pokój, który pojawia się i daje ci dokładnie to, czego potrzebujesz?
- Dokładnie. Żaden z absolwentów nie przyzna, gdzie to jest, i nigdy nie znalazłem nikogo, kto by wiedział, ale ktoś go w końcu znajdzie.
Sherlock był zaintrygowany. Bez zbędnych ceregieli przyspieszył i zostawił Mycrofta za sobą.
Wsunął się do klasy transmutacji, która wydawała się miłym miejscem, żeby usiąść i pomyśleć. Profesor McGonagall udowodniła, że jest jedynym nauczycielem w szkole zdolnym przymknąć Sherlocka Holmesa. Nie przyjmowała żadnych nonsensów i zagroziła, że wyrzuci go ze szkoły, jeśli przyłapie go na popisywaniu się, kiedy będzie w tym samym pokoju co on. Sherlock musiał przyznać, że w sumie nie chciał być wywalonym z Hogwartu, więc w jej otoczeniu był ostrożny. Podejrzewał, że oboje, choć niechętnie, odczuwali do siebie szacunek. Kiedy spotkali się po raz pierwszy, była zachwycona tym, jak szybko się uczy, powiedziała coś o byciu szybszym niż Hermiona Granger, a potem poznała jego osobowość i już nie była mu tak przychylna. Ale poradziła sobie z jego złym zachowaniem do końca drugiej klasy i teraz na jej zajęciach siedział cicho i obserwował, ucząc się zaklęć bez przechwałek. Do czego był zdolny, oczywiście, ale znacznie zabawniej było śmiać się z wszystkich innych, którzy byli wolniejsi, albo pytać głośno, kto zdradził tę Puchonkę płaczącą z tyłu klasy.
Więc usiadł i McGonagall zaczęła lekcję, a Sherlock rozmyślał o tym, co się właśnie wydarzyło… bo musiał przyznać to nawet przed sobą, poza chęcią przetestowania swojego nowego zaklęcia, jego brat miał trochę racji. Ten mały dodatek magii był też po to, aby pozostał odrobinę tajemniczy dla tego jego nowego zainteresowania, Johna Watsona.
Jako że był to jego piąty rok w Hogwarcie, doświadczył już prawie wszystkiego, co zamek miał do zaoferowania. Wszystkie lekcje, oczywiście – chociaż w tym roku zaczynał OWUTEM-y, co, jak miał nadzieję, będzie pewnym wyzwaniem. Ale też wszystkie dania, wszystkie korytarze (te publiczne i te ukryte)… niewiele zostało. A jednak miał w tym roku kilka celów. Na jego liście było wślizgnięcie się do wieży Gryffindoru i lochu Ślizgonów. Pokój wspólny Hufflepuffu znalazł bez trudu i zbadał dokładnie w samym środku nocy zanim ktokolwiek mógłby go złapać – szczególnie ten okropny Filch i jego cholerny kot, których życiowym celem było zanudzenia Sherlocka na śmierć przez trzymanie go w jego pokoju wspólnym przez całą noc. Nikt w tej szkole nie wydawał się rozumieć, że nie potrzebuje tak dużo snu jak zwyczajni, nudni ludzie, więc nie był inaczej traktowany. Jednakże z tym nowym zaklęciem węszenie powinno być łatwiejsze, co było plusem. Teraz miał nawet nową rzecz do dopisania na listę: znalezienie tego Pokoju Życzeń. Jego inne cele obejmowały zdobycie próbek każdej z roślin z zielarstwa, żeby przeprowadzić na nich eksperymenty, spędzenie weekendu w Zakazanym Lesie, żeby poznać go od podszewki i udowodnienie, że profesor z obrony przed czarną magią był właściwie czarnoksiężnikiem.
Ale zeszłego roku, Sherlock uświadomił sobie jedną rzecz. Jedyną rzeczą, której nie doświadczył, byli ludzie z Hogwartu. Co, z początku, robił specjalnie, bo głupi ludzie byli nudni… ale nie każda osoba na tej planecie musi być nudna, prawda? Więc w zeszłym roku zaczął od Irene. Ale jak tylko odkryła, że on nic nie wie o Pokoju Życzeń, zniknęła z jego życia. Nie przejmował się tym zbytnio, ale Mycroft wciąż powtarzał, że Sherlock wydaje się mieć do niej jakiś sentyment. Sherlock nawet w swojej własnej głowie mógł powiedzieć, że to nie była prawda. Była interesująca przez jakiś czas, i to wszystko.
Ale ten John… był obiecujący. Mycroft oczywiście i tak by go znienawidził. Nawet bardziej niż Irene, bo John był mugolakiem. Mycroft uważał, że ludzie ich statusu nie powinni rozmawiać z mugolakami. Sherlock nie dbał o takie rzeczy. Uważał, że to, iż jego rodzice byli śmierciożercami i zostali zabici w bitwie o Hogwart, było zwyczajnym faktem, a nie czymś, co mogłoby smucić. Nie podzielał ich pogardy dla tych, którzy nie byli czystej krwi. Krew nie interesowała go w najmniejszym stopniu, może tylko eksperymenty, które można było na niej przeprowadzać. Nigdy nie rozumiał rodziców, a rodzice nie rozumieli jego. Kiedy jego rodzice mieli obsesję na punkcie rodowodu i myślenia o tym, że Voldemort to największy geniusz, Sherlock był zbyt zafascynowany mugolską nauką, aby przejmować się podobnymi głupstwami. Rodzice starali się trzymać go od tego z daleka, ale zmarli, kiedy miał cztery lata i już więcej nie mogli go powstrzymywać. Oczywiście do czasu, kiedy skończył cztery lata, robił już w pełni wybuchowe eksperymenty. Właściwie Sherlock czuł do rodziców swego rodzaju odrazę, więc naprawdę nie przeszkadzało mu zbytnio, kiedy umarli. Mycroftowi też nie, chociaż wpoili mu swoje wartości zanim zmarli, a on miał prawie siedem lat.
Co po części było powodem, dla którego John jako nowy obiekt studiów był wyśmienitym pomysłem. Po pierwsze, John był właściwie interesujący, z tego co Sherlock widział do tej pory. Całkiem odmiennie od innych ludzi w tej szkole. No i Mycroft to znienawidzi, co sprawiało, że pomysł wydawał się jeszcze lepszy. Fazy z Irene też nie lubił, ale ona była przynajmniej przyzwoitą Ślizgonką.
Więc Sherlock był całkiem podekscytowany perspektywą ujrzenia Johna na lekcji numerologii po południu. A może i wcześniej? Musiał jakoś poradzić sobie z nudą, a zanim odkryje, gdzie jest Pokój Życzeń albo jak się wyślizgnąć do Zakazanego Lasu na dłuższy okres czasu tak, żeby nikt nie zauważył, John Watson będzie musiał wystarczyć.
-Johnlocked
Super imprezy życzę ;D
OdpowiedzUsuńRozdział fajny, już nie mogę doczekać się kolejnej części! Życzę dużo weny ;)
A dziękuję, impreza się udała ^^
UsuńNiedługo następna część, jak się zbetuje ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział ^^ bardzo podoba mi sie to jak piszesz - czyta się przyjemnie i błyskawicznie :)
OdpowiedzUsuń