Stwierdziłam, że mogę Wam dać coś na pocieszenie, bo jutro poniedziałek... Następna część prawdopodobnie w przyszły weekend. Ale do tego czasu... Voilà! Przedstawiam państwu Sherlocka Holmesa!
____________________________________________________ROZDZIAŁ DRUGI
Pan Wiem-Wszystko
John nie posiadał się z radości, wracając do Hogwartu. Dla niego lato było długie i nudne. Tęsknił za przyjaciółmi, tęsknił za Wielką Salą, i nawet trochę za lekcjami.
Z SUM-ów dostał przyzwoite stopnie – 3 Z, 4 P i nawet 2 W z eliksirów i zielarstwa – więc teraz zaczynał przygotowania do OWUTEM-ów, co było w tym samym stopniu szarpiące nerwy, jak i ekscytujące. Nie pozwolono mu kontynuować transmutacji na poziomie OWUTEM-ów, bo McGonagall brała tylko tych, którzy otrzymali P, a John dostał Z, ale jakoś mu to nie przeszkadzało. Była dobra jako dyrektorka, i John całkiem ją lubił, ale transmutacja to naprawdę trudny przedmiot, a do tego mało zabawny. Więc będzie uczęszczał na eliksiry, obronę przed czarną magią, zaklęcia, zielarstwo, historię magii, opiekę nad magicznymi stworzeniami i numerologię. Co do tego ostatniego – naprawdę nie był pewien dlaczego, szczerze – ale w sumie to lubił, mimo tego, że profesor Vector zadawała sporo pracy domowej. Wszyscy jego przyjaciele uważali, że to dziwaczne, bo to głównie nadambitni Krukoni brali numerologię, ale John się tym nie przejmował. Wolał to niż wróżbiarstwo czy mugoloznawstwo, obu próbował wcześniej i nie cierpiał potwornie. A runy brzmiały niemal tak zabawnie jak leczenie kanałowe. Więc zostawała numerologia.
W tym roku także miał mieć lekcje teleportacji, czego nie mógł się już doczekać.
Wysiadł z pociągu razem z Judy (wszyscy z jego przyjaciół byli prefektami, albo, w przypadku Grega, prefektem naczelnym) i spotkał się z Gregiem Lestrade, Molly Hooper i Sally Donovan na zewnątrz, chłopak Sally, Anderson, niedaleko niej. To było zabawne, bo był Ślizgonem. Sally była tak bardzo przeciwko Ślizgonom na pierwszym roku, a teraz, na szóstym, jeden z nich był jej chłopakiem. John stale się z nią przez to droczył. Wciąż czasem jej nie lubił, ale w jakiś sposób byli przyjaciółmi. Ich ciągłe sprzeczki były głównie koleżeńskie.
Wszyscy wsiedli do tego samego powozu, ściskając się w więcej osób, niż powinno do niego wejść, biorąc pod uwagę, że ktoś już był w środku, wpatrując się w przestrzeń.
- Hej, wiecie, że te powozy właściwie nie jeżdżą samoistnie? – powiedziała Sally.
- Och, daj spokój – odpowiedział John.
- Nie, naprawdę! Są ciągnięte przez jakieś niewidzialne konie czy coś takiego.
- Niewidzialne konie? – zapytał Greg, najwyraźniej również nie dowierzając.
- Tak, panie prefekcie naczelny – powiedziała kpiąco. – To prawda!
- Ja chyba też coś takiego słyszałam – wtrąciła się Molly.
- To dlatego, że to prawda, wy imbecyle.
Wszyscy w powozie ucichli i spojrzeli w stronę chłopca, który wcześniej siedział w pojeździe, a którego John na początku zignorował. Teraz, kiedy zwrócił na siebie uwagę, będąc dupkiem, John przyjrzał mu się dokładniej. Był szczupły i blady, z wydatnymi kośćmi policzkowymi i kręconymi, kruczymi włosami, które powiewały dookoła na wietrze. Nie mógł dotrzeć drugiej połowy jego twarzy, bo chłopak wciąż wyglądał na zewnątrz powozu – dokładniej, na jego przód.
- Nie wiedziałem, że tu jesteś – powiedział Anderson z niesmakiem.
- Zignorujcie go – wymamrotała Sally do wszystkich, obdarzając chłopaka spojrzeniem z ukosa, nachmurzona.
- Uspokójcie się, oboje – ostrzegł Greg swoim nowym, autorytatywnym głosem prefekta naczelnego. – Jesteście prefektami, więc tak się zachowujcie.
Wyglądali na zirytowanych, ale siedzieli cicho.
- Co masz na myśli mówiąc, że to prawda? – spytał John, zaciekawiony.
Chłopak wywrócił oczyma.
- Stworzenia, które je ciągną, nazywają się testrale. Są rasą skrzydlatych koni ze szkieletowatymi ciałami, podobne trochę do gadów. Ich skrzydła odrobinę przypominają skrzydła nietoperza. Powodem, dla którego nie możecie ich zobaczyć, jest to, że widzą je tylko ci, którzy byli świadkami czyjejś śmierci.
- Łał, to okropne – powiedziała cicho Molly, teraz wyglądając na zamyśloną.
John myślał o opisie, gotów również coś powiedzieć, kiedy Sally stwierdziła:
- Nie, Molly, to kompletne głupoty. Nie są szkieletowate, i są po prostu niewidzialne dla każdego. Zmyślasz to sobie i udajesz, że jesteś mądry? – oskarżyła chłopaka.
- Sally… - Greg jeszcze raz rozpoczął ostrzegawczo.
- Nie, czytam – odpowiedział lodowatym tonem chłopiec, wciąż z nikim nie nawiązując kontaktu wzrokowego.
John zauważył, że spogląda on na przód powozu, tam, gdzie powinny być te „testrale”, tak jakby tam były. Z jakiegoś powodu John mu wierzył.
- Więc widziałeś śmierć? – spytał John.
W końcu się odwrócił. Nosił szalik w niebieskie pasy, co powiedziało Johnowi, że to Krukon. Miało to sens, przecież potrafił zasypać ich faktami jak z książki. To w sumie było wspólną cechą wszystkich Krukonów, jakich znał. Miał interesującą twarz, nie przypominała Johnowi żadnej z tych, które już widział. Ale przede wszystkim, John zobaczył oczy. Blade, wydawały się w każdej chwili lśnić innym kolorem. Patrzył prosto w oczy Johna, intensywnie, tak że John poczuł się niesamowicie niekomfortowo.
- Tak – powiedział, jego głos był tak samo zimny i spokojny jak wtedy, kiedy mówił im, czym są testrale.
- To okropne! – stwierdziła Judy.
Zerknął na nią szybko, a potem wzruszył ramionami i znów spoglądał przed siebie. John chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie mógł nic wymyślić, więc odwrócił się do przyjaciół, którzy już ze sobą gawędzili. Zaczęło padać, na co wszyscy narzekali, bo dachy powozów nie zostały założone, jako że nikt nie oczekiwał deszczu. Zdawali się nie pamiętać o chłopcu, który wciąż na nich nie patrzył; deszcz nie robił na nim wrażenia. Cóż, na nim i na Molly. Molly wciąż była cicha, jakby ciągle myślała o tym, co powiedział o tym czymś przy powozach. A John wciąż spoglądał ciekawie na chłopaka.
Zajechali pod szkołę i wszyscy wysiedli, tajemniczy chłopak natychmiast poszedł żwawo do holu na swoich długich nogach, przepychając się.
- Kto to był? – zapytał John, nie mogąc się powstrzymać.
- Nieważne – stwierdziła Sally.
- Mimo to, chciałbym wiedzieć – odpowiedział John, starając się nie zirytować.
- Sally, przestań być suką – rzucił Greg, zanim zwrócił się do Johna: - Jest piątoklasistą, tak mi się wydaje. Nazywa się Sherlock Holmes. Chodziłem z nim na kilka lekcji. Zawsze jest w wyższych klasach. Myślę, że skończy szkołę szybciej, jeśli to możliwe. Nie ma znaczenia na jakie lekcje go poślą, to wciąż za łatwe. Słyszałem, że zdawał SUM-y w zeszłym roku, pomimo tego, że był czwartoroczniakiem, więc może teraz zaczyna się przygotowywać do OWUTEM-ów.
John musiał to przyswoić. Po prostu nie mógł tego dopasować do pierwszego lepszego Krukona, bo nigdy wcześniej nie słyszał, by ktoś chodził na lekcje do wyższych klas, bo jego własne były za proste. Albo branie OWUTEM-ów wcześniej, na ten przykład.
- Jest… interesujący – powiedział nie wiadomo do kogo.
- Taaa, jest na to inne słowo – wymamrotał Anderson.
- Co wy dwoje do niego macie, tak w ogóle? – zapytał wściekle Greg. – Nie jest taki zły.
Ale jakoś zły musiał być, zauważył John, wnioskując z tonu Grega.
- Jest dziwaczny! – powiedziała Sally. – I wszystkowiedzący.
- I kiepską wymówką jest to, że ma czystą krew – dodał Anderson.
- A co ma do tego czysta krew? – spytał John dosadnie. Zawsze nienawidził, kiedy Anderson wyjeżdżał z tą całą „czystością krwi”, bo ludzie zazwyczaj zakładali, że John jest mugolakiem, na potrzeby rozmowy. To po prostu rzecz, którą Ślizgoni robili.
- Emm, nic – odpowiedział Anderson. Potem Greg musiał odejść, bo był prefektem naczelnym i musiał pomóc pierwszoroczniakom, a inni też byli prefektami ze swoimi obowiązkami. Judy odeszła, żeby usiąść przy stole Puchonów. To sprawiło, że John został sam w Sali Wejściowej, otoczony przez inne dzieciaki tłoczące się przy wejściu do Wielkiej Sali.
Wtedy John znów zobaczył tego chłopaka. Sherlocka Holmesa.
Wyglądało na to, że jego nogi poruszały się wbrew jego woli, bo spostrzegł, że idzie w jego kierunku. Teraz, kiedy nad tym pomyślał, przyznawał, że raz czy dwa go widział. Może nawet na lekcjach, które miał z Krukonami. Ale nigdy nie zwracał na niego większej uwagi, aż do dziś. Opierał się o ścianę obok Wielkiej Sali, obserwując mijających go ludzi z zaciętym wyrazem twarzy.
Napotkał spojrzenie Johna, kiedy ten był metr od niego. Jego mina była tak złośliwa, że John zmylił krok. Chciał się odwrócił i odejść w inną stronę, ale wtedy Sherlock przemówił.
- Chciałeś czegoś, John?
To sprawiło, że John znów był ciekawy. Spojrzał na Sherlocka.
- Znasz moje imię?
- Oczywiście, że tak. Znam imiona wszystkich.
John wywrócił oczyma. – Nie możesz znać wszystkich imion – powiedział.
- Nie, ty nie możesz – odparował Sherlock.
John podszedł bliżej i oparł się o ścianę. – Więc jakim cudem ty potrafisz?
Sherlock wzruszył ramionami.
- Bo najwyraźniej jestem jedyną myślącą osobą w tej szkole.
John zasznurował usta.
– Och, naprawdę? – Zaczynał widzieć, co miała na myśli Sally. To całe „wiem-wszystko” wydawało się być cholernie prawdziwe w tym momencie.
- Pewnie.
- Więc jak mądry ty jesteś? – spytał John.
Sherlock lustrował go wzrokiem z góry na dół, przez sekundę albo dwie.
- Jesteś na szóstym roku. Grasz w quidditcha, jesteś bramkarzem lub pałkarzem, ale skłaniam się raczej ku temu ostatniemu. Celujesz w eliksirach i zielarstwie. Pomimo, że często spędzasz czas z Donovan i Andersonem, nie przepadasz za nimi, więc zwracasz na nich uwagę tylko dlatego, że Lestrade i Molly Hooper ich lubią. Jesteś mugolakiem i sądzisz, że zostałeś umieszczony w Gryffindorze przez pomyłkę, że należysz do Hufflepuffu. Jakkolwiek mylisz się co do tego.
Johnowi opadła szczęka.
- Ja… ty… skąd to wszystko wiedziałeś?
- Nie wiedziałem, zobaczyłem.
- Rozgryzłeś to tylko patrząc na mnie?
- A niby jak inaczej?
John znów ucichł. – Łał – powiedział po chwili. – To… to było niesamowite.
Sherlock spojrzał na niego raz jeszcze, przechylając głowę, jakby John powiedział coś dziwnego.
- I… mówiłeś, że się mylę, co do tego, że nie powinienem być w Gryffindorze. O co ci chodziło?
Sherlock rzucił mu spojrzenie, coś pomiędzy rozbawieniem a zaintrygowaniem, i nagle jego głowa odwróciła się, a oczy spotkały się z nadchodzącym właśnie uczniem.
Zbliżał się do nich inny chłopak, wysoki i najwyraźniej starszy. Miał włosy zaczesane w tył i wymachiwał parasolką. Jego zielony krawat podpowiedział Johnowi, że to Ślizgon, więc miał się na baczności. Nie to, że nienawidził każdego Ślizgona czy coś w tym stylu, ale wielu z nich było dupkami, to był fakt.
- Sherlock – powiedział. – Poznajesz nowych przyjaciół, tak?
- Mycroft – odpowiedział Sherlock lodowato. – Nie masz do roboty czegoś lepszego niż rozmowa ze mną? Na przykład obowiązki prefekta naczelnego… ach, nie, czekaj. Nie zostałeś prefektem naczelnym. To Greg Lestrade. Co sprawia, że jesteś tylko nędznym prefektem, nie lepszym od Andersona.
Warga tamtego drgnęła. – U ciebie też nie widzę odznaki prefekta.
- To dlatego, że jej nie chcę.
- Nie, to dlatego, że pomimo, iż teoretycznie się nadajesz, nie przysporzyłeś sobie ani jednego sojusznika w tej szkole odkąd ją zacząłeś, nawet profesora.
Warga Sherlocka drgnęła dokładnie w ten sam sposób jak wcześniej tego innego chłopaka, Mycrofta, i Johna nagle uderzył pewien fakt. Bracia. Musieli być braćmi, to to podobieństwo i sprzeczanie się.
Wtedy Mycroft zwrócił się do Johna.
- Witam. Pogawędka z nim jest bardzo przyjemna, nieprawdaż? – stwierdził sarkastycznie.
I John nie był pewien dlaczego to zrobił – w ogóle niczego nie był pewien – ale spojrzał na Mycrofta i odpowiedział chłodno: - Tak, właściwie było całkiem miło, zanim się nie pojawiłeś i to zepsułeś.
Mycroft przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, a potem uśmiechnął się z wyższością.
- Bardzo szybko bardzo lojalny, panie Watson. Wygląda na to, że jesteś w złym domu.
I odszedł.
John patrzył na niego z pochmurną miną, aż nie stracił go z oczu. Czyżby Mycroft wiedział coś o tym podświadomym poczuciu nie przynależności do Gryffindoru, tak jak Sherlock? A może to był tylko przypadek, poruszenie tego tematu?
Zerknął na Sherlocka, którego oczy z powrotem utkwione były w tłumie, powoli się rozrzedzającym.
- Nie powinieneś był tego robić – powiedział w końcu Sherlock. – Bronić mnie. Nie chcesz mieć Mycrofta przeciwko sobie.
- Więc to twój brat? – spytał John.
- Niestety – odrzekł z niesmakiem. – To nie była taka zła dedukcja – dodał. – Skąd wiesz?
John przez chwilę rozmyślał nad odpowiedzią. – To nie to, że wyglądacie podobnie, jako tacy, ale w jakiś sposób… odczuwa się was tak samo. Ma to sens?
- Odczuwa? Jak odczuwa? – zapytał Sherlock z tylko odrobinę protekcjonalnym zainteresowaniem.
- Obaj jesteście… przerażający. I wiecie rzeczy, których nie powinniście, jak moje imię i… moje uczucia względem przydziału do domu – dokończył ciszej.
Sherlock milczał wystarczająco długo, by John znów na niego popatrzył. Sala Wejściowa była teraz pusta, wszyscy byli w Wielkiej Sali. W każdym momencie mógł przyjść Filch i wrzasnąć na nich, żeby włazili do środka, by on mógł zebrać wodę z podłogi, która spłynęła z przemoczonych deszczem uczniów.
- Jesteś na poziomie OWUTEM-ów z eliksirów, prawda? – spytał Sherlock.
- Yyy, tak – odparł John. – Czemu pytasz?
- Bo szóstoroczni Gryfoni i Krukoni mają w tym roku eliksiry razem. To i jeszcze transmutację i numerologię, ale przypuszczam, że nie chodzisz na pozostałe.
- Mam numerologię.
Sherlock przez moment wyglądał na zdziwionego, zanim jego twarz się wygładziła. - Może cię zobaczę.
John skinął głową i Sherlock odszedł, zostawiając go w holu. Czuł się trochę dziwnie.
- Hej, ty, wymiataj stąd! – warknął Filch, więc John wkroczył do Wielkiej Sali, by obejrzeć ceremonię przydziału po raz szósty w swoim życiu. Przyłapywał się jednak na częstym spoglądaniu w stronę Sherlocka.
- W porządku? – spytał Greg.
- Ehm… tak, jasne – odparł John.
- No dobra, skoro tak mówisz.
John przytaknął nieobecnie i spojrzał raz jeszcze… ale tym razem Sherlock też patrzył w jego stronę. John wyłapał ciekawski błysk w jego oczach na moment przed tym, jak zakłopotany tym, że został przyłapany na gapieniu się, spojrzał na swoje własne kolana.
I tak zaczęła się nieprzewidywalna przyjaźń Johna Watsona i Sherlocka Holmesa.
-Johnlocked
Ja po prostu zaczynam to kochać! *.* Ach, ten Sherlock, tutaj wypadł świetnie ;D Tak się zastanawiam, czy będzie też młody Moriarty, a fajnie by było ;D Podłapałam niepotrzebne przecinki, ale było ich naprawdę niewiele. Kocham to ff, kocham i jeszcze raz kocham! <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę duuuużo weny ;D
Jak napisałam na początku - miałam wielką nadzieję, że wszyscy to pokochają. Cieszę się, że się nie myliłam <3 Co do Moriarty'ego... no nie zdradzę. Nie zdradzę.
UsuńA jeśli chodzi o przecinki... no niech mnie cholera, jeśli kiedykolwiek dojdę z nimi do ładu. Grunt, że stawiam je przed "że" i "który" xD I tak nie jest źle ^^
no ze sto lat mnie tu nie było! ale sie nie zawiodłam - mam duużo do nadrobienia i podoba mi się to ^^ ff cudowne... chcę więcej i więcej... no nie mam już komplementów, kochaniutkie jest to strasznie :D
OdpowiedzUsuńweny weny weny ^^