wtorek, 30 września 2014

40. Skandal w Hogwarcie 10

Udało się! Rozdział opierał się nieziemsko, ale udało się. W niektórych miejscach może być trochę wymęczony, ale chyba zacząłby nawiedzać mnie w snach, gdybym próbowała to jeszcze poprawiać. Zapraszam na długo wyczekiwany dziesiąty rozdział :)


Rozdział dziesiąty
Sztuka podsłuchiwania

John nie zamierzał podsłuchiwać, na początku. Miał zamiar odczłapać gdzieś z godnością i znaleźć kąt do bycia przygnębionym.
Ale wtedy usłyszał tę dwójkę zaczynającą rozmowę.
- Całkiem możliwe, że na to zasłużyłem – powiedział Mycroft, i początkowo to fakt, że właściwie przyznał to na głos, był powodem, dla którego John zatrzymał się zaraz za drzwiami Wielkiej Sali, by posłuchać. Musiał się wysilać, by coś usłyszeć, ale siedzieli wystarczająco blisko wejścia, by niczego nie przegapił.
 – Próbowałem go chronić, mówiąc te rzeczy… - mówił dalej Mycroft - ale w pewien sposób, John jest dla niego dobry. Sherlock musi się nauczyć, żeby go nie odpychać. Przepraszam, Gregory, mówiłem do siebie – dodał chwilę później.
- Nie, mów dalej. To ciekawe.
- Co się dzieje pomiędzy Johnem i Sherlockiem? – zapytał Mycroft.
– Nie chce się przyznać do tego, co czuje – powiedział Greg, wyraźnie mówiąc o Johnie, i John prawie opuścił swoją kryjówkę, żeby go walnąć za mówienie komuś takich rzeczy, ale powstrzymały go słowa Mycrofta.
- Tak samo, jak mój brat.
Pełna zdumienia cisza, której John doświadczył, musiała dopaść i Grega, bo odczekał moment, zanim powiedział:
- Masz na myśli… Sherlock…
- Żywi nieplatoniczne uczucie do Johna? Z całą pewnością.
Szczęka Johna opadła, i przysunął się tak blisko, jak tylko mógł, nie będąc widzianym.
- Och… wow. Nie wiedziałem, że może… no wiesz, czuć coś takiego.
- Nie do kogokolwiek. Ale John… zależy mu na Johnie. Co może być przyczyną tego, co zrobił, by sprawić przykrość Johnowi, cokolwiek to było. Jest przerażony tym, co czuje.
John usiadł  i pomyślał nad tym. Sherlock odpychał go nie bez powodu. A może podświadomie, ale miał w tym cel.
I może to, co Sherlock powiedział o Johnie, że nie mógł wpłynąć na jego emocje… może to wcale nie było po to, by zranić Johna, tylko by przekonać samego siebie, że to wciąż może być prawdą.
John mógł to zrozumieć. W ten sam sposób, w jaki częściowo rozumiał Mycrofta, mógł też zrozumieć Sherlocka. Albo przynajmniej wiedzieć, jak się czuł.
Więc John spojrzał w dół, na swoją przypinkę, i powiedział: - Afforto. Sherlock, przepraszam, że rano tak się wkurzyłem. Po prostu nie spałem całą noc. Spotkamy się przy jeziorze? Quiesio.
John nie był pewien, co zamierzał powiedzieć – bo nie był w najmniejszym stopniu gotowy na to, by skonfrontować się z tym, co było pomiędzy nimi – ale też nie zamierzał się z nim kłócić. To było wyczerpujące i psuło cały dzień.
Wyszedł z zamku i usiadł przy jeziorze, patrząc na nie, obserwując, jak błyszczy żółtawo i zielonkawo w świetle słońca, sprawiając, że nazwa Czarne Jezioro była dziwnie ironiczna, bo w tym momencie jedynym kolorem, jakiego tam nie było, był czarny.
Pomyślał, że może Sherlock nie przyjdzie, bo nie dostał odpowiedzi, ale potem Sherlock usiadł koło niego, podciągając kolana pod brodę tak, jak zrobiłoby to dziecko. Ale Sherlock nie zachowywał się jak dziecko, to na pewno. Był na to zbyt wdzięczny, zbyt intrygujący.
- Nie powinienem był tego mówić – powiedział zaraz po tym, jak usiadł.
- W porządku – odparł John. – Wiem, że nie miałeś tego na myśli. Po prostu… czasem taki jesteś.
Przez chwilę panowała cisza.
- Dlaczego nie spałeś? – spytał Sherlock.
John spojrzał na niego, zaskoczony pytaniem. – Nie musisz udawać, że cię to obchodzi. Już ci mówiłem, wybaczam.
Brwi Sherlocka spotkały się. – Gdyby mnie nie obchodziło, nie pytałbym.
Nie będąc całkiem pewnym, jak na to odpowiedzieć, John postanowił być szczerym. – Częściowo dlatego, że pisałem ten esej. Który udało mi się dokończyć. A potem martwiłem się, że zraniłem twoje uczucia.
- Moja uczucia czują się świetnie – odpowiedział mdło Sherlock.
- Sherlock… Wiesz, że przy mnie nie musisz udawać. Znam cię.
- Niczego nie udaję. Moim uczuciom naprawdę nic nie jest.
- Ale było, zeszłej nocy? – spytał John.
Chwila pełnej irytacji ciszy. – Nic, czego nie dałoby się naprawić, John. I zostało naprawione. Moglibyśmy zapomnieć, że to się wydarzyło?
- Mhm, pewnie.
- Super – stwierdził Sherlock. – Więc możemy mieć kolejną przygodę.
- Już?
- A po co to odkładać?
John westchnął. – No dobra, więc co teraz robimy?
- Musimy wrócić do Pokoju Życzeń, żeby zadecydować – odparł Sherlock.
__________________________

Molly siedziała pod drzewem niedaleko, kiedy usłyszała rozmowę Johna i Sherlocka. Najpierw wydawali godzić się po jakiejś kłótni, a potem mówili o jakiejś „przygodzie” i powrocie do Pokoju Życzeń.
Powrocie? zastanawiała się Molly. Nie dziwiło jej, że Pokój Przychodź-Wychodź interesował tę dwójkę, którzy zazwyczaj wyglądali, jakby mieli wpakować się w kłopoty, odkąd się poznali na początku roku szkolnego, ale jeśli chcieli tam wracać, to oznaczało, że naprawdę znaleźli komnatę.
Rozważała, przez bardzo krótką chwilę, czy powinna za nimi pójść, kiedy wstali. Potem, bo ekstremalnie szybkiej debacie we własnej głowie, podniosła się i ruszyła.
Widzicie, dla Molly Hooper życie było ciągle nudne. Już w młodym wieku nauczyła się, że jeśli chciała doświadczyć czegoś ciekawego, musiała to robić przez innych.
Z tego powodu Molly nieuleczalnie podsłuchiwała. Słyszała mnóstwo rzeczy, kiedy po prostu sobie siedziała. I była w tym dobra, potrafiła słuchać kilku rozmów naraz i wciąż być świadoma innych rzeczy, które się wokół niej działy.
Chociaż bycie utalentowanym w takiej dziedzinie nie było zbyt użyteczne, sprawiało, że jej życie było bardziej ekscytujące. Wiecznie obserwowała, była jedną z tych, która wiedziała mnóstwo o ludziach, a oni nie rozumieli, dlaczego. I nie miała nic przeciwko temu, nigdy nie będąc w centrum akcji, tylko obserwując z boku. Zazwyczaj.
Więc podążyła za nimi, na tyle blisko, by słyszeć ich głosy, ale na tyle daleko, by nie zauważyli, że ktoś za nimi szedł. Gdyby jej się udało, mogłaby odkryć, gdzie jest Pokój Życzeń, co byłoby świetną rzeczą. Nawet myśl, że mogli ją złapać, nie wystarczyła, by ją od tego odwieść.
Bo słuchanie Johna i Sherlocka różniło się od słuchania innych osób. Johna znała prawie całe życie. Żyli obok siebie w mugolskim świecie, i chociaż ona wiedziała, że jest czarownicą, zanim on zdał sobie sprawę, że coś takiego istnieje, wciąż w młodości byli sobie raczej bliscy. Przez pewien czas była w nim nawet trochę zadurzona, ale szybko jej minęło, kiedy zdała sobie sprawę, że dużo lepiej im było jako przyjaciołom.
Ale Sherlock… była nim zainteresowana od lat. Pierwszego dnia tego roku szkolnego natychmiast zobaczyła go w ich powozie, jeszcze zanim ktokolwiek inny zauważył, gapiącego się za okno. I kiedy powiedział, że to testrale, i że widzieli je ci, którzy widzieli czyjąś śmierć, była zdumiona. Bo ona zawsze była w stanie zobaczyć uskrzydlone konie z przodu powozów, ale nigdy nic o tym nie mówiła, nie chciała, by ludzie brali ją za wariatkę. Ale kiedy Sherlock to powiedział, wszystko nabrało sensu. Czteroletnia Molly była w pokoju, kiedy zmarła jej babcia. Nie było to przerażające ani nic, bo umarła w spokoju, ale teraz Molly rozumiała, dlaczego mogła widzieć bestie, których nie widział nikt inny.
Sherlock zawsze był dla niej interesujący. Wszyscy inni uważali, że nie warto mu poświęcać uwagi, ale nie mogła zrozumieć, jak można tak uważać. Był taki mądry, i taki interesujący…
Więc była bardziej zainteresowana rozmowami Johna i Sherlocka niż kogokolwiek innego, co sprawiało, że niemożliwym było nie słuchać, kiedy rozmawiali blisko niej, zarazem jednak nie chciała ryzykować, że ją przyłapią, bo nie chciała, żeby przestali jej ufać albo zaczęli unikać…
W każdym razie, siedziała im na ogonie, a oni jej nie zauważali… zanim nie usłyszała innej rozmowy z ciemnego kąta na błoniach, która wydawała się znacznie ważniejsza. Z lekkim rozczarowaniem pozwoliła chłopcom się oddalić. W końcu kiedyś znowu pójdą do Pokoju Życzeń.
Bo szeptana konwersacja miała miejsce pomiędzy dwoma profesorami. Profesorem Slughornem, mistrzem eliksirów, i profesorem Moriartym, uczącym obrony przed czarną magią.
- Więc o czym chciałeś porozmawiać? – zapytał Slughorn, brzmiąc na bardziej zirytowanego, niż normalnie bywał. – Mam prace do poprawienia.
- Cóż – powiedział Moriarty w ten swój niepewny, śpiewny sposób. – Właściwie chciałem z tobą porozmawiać o dyrekcji.
Molly chciała ich zobaczyć, więc wyjęła z kieszeni fiolkę. To była odrobina Eliksiru Niewidoczności. Tak bardzo „niedozwolony”, że nie potrafiła tego nawet opisać, ale na kogoś, kto wściubiał nos w życie innych tak często, jak robiła to ona, musiała go ze sobą nosić przez cały czas. Tylko na wypadki szczególne, ale to wyglądało interesująco, więc połknęła za jednym razem. Minęło kilka sekund i spojrzała po sobie, to znaczy – w miejsce, w którym powinna być. Dopiero wtedy wysunęła głowę zza rogu, by na nich spojrzeć. Widziała tylko twarz Slughorna, Moriarty był do niej zwrócony tyłem.
- O dyrekcji? – spytał Slughorn z uniesioną brwią. – Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz.
- Mówię o… - wymruczał Moriarty. – Możemy ze sobą rozmawiać otwarcie?
- Oczywiście, że tak, Jim.
- Jesteś Ślizgonem, tak samo jak ja. Jesteś opiekunem domu. Jakby nie było, masz na względzie najlepsze interesy dla domu, nawet bardziej niż ja.
- Zawsze staram się robić to, co najlepsze dla uczniów, tak.
- Więc zrobiłbyś wszystko, co trzeba? – nalegał Moriarty. – By zrobić to, co dla nich najlepsze?
- Nie rozumiem, o co ci chodzi, James – powiedział Slughorn ostrożnie i Molly była zdumiona, widząc go tak lękliwego, bo zazwyczaj był dość jowialny. Może trochę odstawał od czasu do czasu, ale zazwyczaj był szczęśliwy, nawet pod presją. Tak naprawdę, z obojgiem coś było nie tak. Moriarty, który zazwyczaj był zwariowany i zabawny, teraz wydawał się powściągliwy, biznesowy. Jego głos był cichy i hipnotyczny, i nie wymachiwał ramionami jak zwykle.
- Chodzi mi o to – rzekł Moriarty – że zastanawiam się, jaka jest twoja opinia na temat tego, jak Minerwa prowadzi to miejsce ostatnimi czasy.
Obawa Slughorna wydawała się odrobinę zmaleć, ale potem zastąpiła ją jakaś mroczna emocja. – Wiesz, co o tym myślę, jestem tego pewien.
- Tak, tak myślałem – zgodził się dramatycznie Moriarty. – Ale chciałem to usłyszeć od ciebie.
- Cóż – zaczął Slughorn. – Myślę, że są uczniowie, którzy osiągną sukces, i tacy, którzy go nie osiągną. A nowa polityka Minerwy, mieszanie domów, przy posiłkach i w klasach, to wszystko powoduje, że bardziej utalentowani studenci są… rozkojarzeni.
- Zwłaszcza nasi czystokrwiści? – spytał Moriarty, obchodząc Slughorna tak, że Molly mogła widzieć jego twarz. Musiała ugryźć się w język, by powstrzymać dźwięk wyrywający jej się z gardła. Wyglądał… nie tak jak trzeba. Nie potrafiłaby tego wyjaśnić, nie dokładnie, ale coś w jego oczach… nagle wyglądał złowrogo.
Slughorn z kolei wyglądał na naprawdę przerażonego, teraz, kiedy Moriarty nie mógł zobaczyć jego miny. Nie odwrócił się, by na niego spojrzeć, kiedy przemówił. – Ja… cóż, przyznaję… Nie zrozum mnie źle, nie żywię nienawiści do mugolaków. Nie popieram Sam-Wiesz-Kogo, Jim.
- Rozumiem, Horacy – rzekł Moriarty. – Ale i tak. I tak nie są tacy sami, jak czarodzieje czystej krwi, prawda?
Horacy wyglądał teraz na naprawdę nerwowego. – Co ty mówisz, James?
- Mówię, że sposób, w jaki Minerwa prowadzi tę szkołę, sprzeciwia się tradycji. Jak myślisz, co by pomyślał Salazar Slytherin, gdyby wiedział, co się stało ze szkołą, Horacy?
- Gardziłby tym, tego jestem pewien. Ale wciąż nie wiem, o co ci chodzi, James – odpowiedział niecierpliwie Slughorn.
- Zastanawiam się tylko, czy nie czas na nowe przywództwo. By przywrócić to, co było pierwotnie w planach fundatorów.
- Ja… Może masz rację – powiedział Slughorn.
I wtedy szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Moriarty’ego, powodując zmarszczki w kącikach oczu, jak zwykle. Zaczął klaskać.
- Och, brawo, Horacy. To był wspaniały pokaz. – Jego głos wrócił do swojego zwykłego, śpiewnego tonu. 
- C-co?
Moriarty zaśmiał się dramatycznie.
- Planujesz pójść do dyrektorki i dać jej to wspomnienie prosto ze swojej głowy.
- Co masz na myśli, Jim? – spytał Slughorn, ale wyglądał na jeszcze bardziej zdenerwowanego, niż wcześniej.
- Myślisz, że możesz mnie okłamać? – odpowiedział pytaniem Moriarty, wciąż wyszczerzony jak szaleniec.
- Ja… słuchaj, Jim.
- Miałeś swoją szansę na szczerość. Skłamałeś. Czas na plan B. Imperio.
Slughorn nagle stanął wyprostowany jak deska, z rozmarzonym uśmiechem na ustach.
- Dużo lepiej – stwierdził Moriarty, zadowolony. – Teraz potrzebuję tylko przeciągnąć na swoją stronę resztę profesorów. Ale ty możesz mi w tym pomóc, prawda, Horacy?
Slughorn przytaknął sennie i zachichotał.
- Dobrze. Zacznij od Sybilli. Jest taka dziwna, że nikt nie zauważy uroku. A teraz odprowadzę cię do zamku. Zaklęcie na początku jest dziwne, nie chciałbym, byś dostał zawrotów głowy. Ale przyzwyczaisz się, bez obaw.
Slughorn znów kiwnął głową i zaczął odchodzić. Molly powoli się cofała, nie ważąc się odetchnąć. Właśnie widziała profesora rzucającego Zaklęcie Niewybaczalne na innego nauczyciela. I zamierzał go użyć, by zwerbować więcej nauczycieli. Jeśli mógł zrobić to… co zrobiłby jej?
Skończyła rozważania chwilę później, bo zauważyła coś, co wywołało u niej gęsią skórkę. Moriarty, idąc razem ze Slughornem, spojrzał prosto na nią.
- Wrócę do ciebie za minutkę – wyszeptał. – Zaczekaj tutaj – dodał z machnięciem różdżki i w tej samej chwili poczuła dwie rzeczy. Po pierwsze, nie mogła poruszyć stopami. Były jak przyklejone do podłoża. Po drugie, czuła jakby miała zatkane usta. Chciała coś powiedzieć, ale żaden dźwięk się nie wydostał.
Tak, wyglądało na to, że musi zaczekać.
Spanikowała. Co mogła zrobić? Co zamierzał z nią zrobić Moriarty? Rzucić na nią Imperiusa?
Szybko, kompletnie pod wpływem impulsu, wyjęła z szaty skrawek pergaminu, szczęśliwa, że może ruszać rękami. Zapisała coś w pośpiechu i wcisnęła kawałek do stanika. Moriarty nie był ponad sprawdzanie jej biustonosza, niekoniecznie, ale i tak było to bezpieczniejsze niż kieszeń. Minęła kolejna minuta, zanim Moriarty wrócił.
- Molly Hooper – rzekł. No, no, podsłuchujemy, hmm? To nigdy nie jest dobry pomysł, nawet będąc niewidzialnym. Widzisz, rzuciłbym na ciebie Imperiusa, ale studenci się nie przydadzą. No i nie mogę cię zabić. Ludzie by zauważyli.
Molly wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma, próbując myśleć o czymkolwiek poza tym, o czym naprawdę chciała. Jeśli był uzdolnionym legilimentą, musiała myśleć o najgłupszych detalach. Ma plamę na koszuli. Jej nos swędzi, ale nie ma odwagi się poruszyć.
- Myślę, że zaklęcie zapomnienia wystarczy. Obliviate.
Miała tylko chwilę, by poczuć ulgę, że napisała notatkę, zanim wszystko wokół pociemniało.
___________________________

Molly obudziła się przy drzewie koło jeziora, oszołomiona. Och, zasnęła? Cholera, chciała śledzić Sherlocka i Johna, którzy rozmawiali o… czymś… no właśnie, o Pokoju Życzeń. Ale znów… Ostatnio brakowało jej snu. Musiała się zdrzemnąć.
- Witam, panno Hooper.
Spojrzała w górę i ujrzała przechodzącego obok profesora Moriarty’ego. Pomachała mu z uśmiechem. Zawsze go lubiła.

-Johnlocked

6 komentarzy:

  1. Wiem, że niektórym to nie w smak, ale kocham cię!!!
    Nie masz zielonego pojęcia jak bardzo nie mogłam się doczekać na ciąg dalszy.
    Dzięki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, wiem. Nie powinnam komentować za nim nie przeczytam, ale byłam zbyt podekscytowana.
      Jeżeli chodzi o Johna i Sherlocka to myślałam, że pójdzie coś dalej a tutaj tkwimy w martwym punkcie. Ach, ten Sherlock i jego upartość...
      Po rozmowie Slughorn'a i Jimmi'ego aż trudno nie wyczuć, że coś się szykuje, wiec pan detektyw-konsultant Holmes i doktor Watson będą mieli ręce pełne roboty :D

      Usuń
    2. Ach, a kto mówi, że nie powinnaś? Mnie strasznie cieszy taki entuzjazm :D
      Tak jak mówiłam, tutaj Sherlocka z Johnem niewiele, ale za to fabuła, fabuła! Ja też wolę te Johnlockowe fragmenty. Niedługo moje ulubione :3 Teraz chyba pójdzie już szybciej. Yay. Pospieszę się. Specjalnie :D

      Usuń
    3. Anonimowy30/9/14 22:04

      Tak proszę. Nawet nie wiesz jak bardzo uwielbiam Twoje tłumaczenia :) Szczerze to miałam nadzieję na więcej Johnlocka, ale w sumie Molly też jest postacią, którą lubię, więc nie mam nic przeciwko poświęceniu jej trochę uwagi... Nie mogę się doczekać ciągu dalszego <3

      Usuń
  2. WOW! to jest coś! nie masz pojęcia jak mega mi się to podobało! nie szkodzi, że mało Johnlocka, to nawet lepiej tak czasem od nich odpocząć ;) Kocham Molly, więc jeśli o mnie chodzi, to jak najwięcej tej postaci proszę, jak najwięcej :D no i fabuła... masakra!!! kiedy ciąg dalszy?!

    Moriarty <3

    no cud rozdział po prostu <3 :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, bo namęczyłam się na tym jak jeszcze nigdy... Ale skoro mi wyszło, to jest okej.
      I wiem, Moriarty <3

      Następna część jak przepiszę, bo już skończona :D

      Usuń

Na komentarze odpowiadam, spam usuwam. Sounds fair?

Grey Pointer